Image
Image
Image
Image

Belfast - przy piwie, nie tylko o polityce

BELFAST (IRLANDIA PÓŁNOCNA)


Kojarzy nam się pewnie jako "bombowe" miasto. I słusznie, tyle że zależy jak słowo "bombowe" interpretować. Zamieszki, zamachy, uliczne walki to już przeszłość. Teraz Belfast pokazuje drugie, spokojne oblicze - miasta do którego warto przyjechać choćby i na weekend.


belfast-herb.jpgPoznawanie stolicy Irlandii Północnej zaczynam od pubów. Przyjechaliśmy do Belfastu wieczorem, ale szkoda nam czasu, by siedzieć w hotelu - ruszamy "w miasto". Zaczynamy od kultowego tutaj "Crown Liquor Saloon" - "crown" to po angielsku korona i rzeczywiście widnieje ona przed wejściem. Powstały jeszcze w XIX wieku pub jest chroniony jako zabytek. Wnętrze oświetlają lampy gazowe, a część sali podzielona na tzw. "snug`i" czyli boksy dające poczucie kameralności (kelnera wzywa się specjalnym dzwonkiem). Piwo leje się strumieniami, bo piwo dla Irlandczyków jest bardzo ważne. My oczywiście zamawiamy belfast-guiness.jpgkojarzącego się z Irlandią "Guinessa", chociaż nie ma co kryć, że nie wszyscy przepadają za tym niemal czarnym (a właściwie - rubinowym), ciężkim w smaku "browarem" z obowiązkową białą pianką, jak pouczają znawcy "grubą na palec". Zawsze można go jednak zamienić na coś innego, bo wybór jest ogromny. Choćby pochodżący z lokalnego browaru "Belfast" czy noszący imię patrona Irlandii "St Patrick`s Ale". Zwyczajowa pojemność szklanicy to "pinta" (ang. "pint"), równoważna 0,568 litra.

Tego wieczoru zmieniamy puby jeszcze kilkakrotnie. Zahaczamy nawet o elegancki, pięciogwiazdkowy hotel "Merchant" z barem, w którym na specjalne życzenie serwuje się najprawdopodobniej najdroższy drink świata! Podstawowym jego składnikiem jest wyjątkowy rum, którego zachowała się już tylko jedna butelka. Za jednego drinka trzeba zapłacić 750 funtów, czyli, bagatela, 3800 zł! Na razie chętnych było zaledwie kilku, ale jeśli chcemy spróbować to trzeba się śpieszyć, bo zawartość butelki starczy na co najwyżej kilkanaście osób. Jeśli będziemy mieli szczęście obsłuży nas Polak, barmanem jest bowiem chłopak z Olsztyna.

Mimo że Belfast słynie z życia nocnego, nie idziemy na żadne dyskoteki. W tym akurat mieście wolimy posłuchać lokalnych melodii. Mamy szczęście - w jednym z pubów trafiamy na spontaniczny koncert grupy muzykujących przyjaciół. Siedzą przy stole, piją piwko i grają na celtycką nutę - głównie dla siebie, chociaż słuchają ich wszyscy.

 

Kolorowe mury

belfast-graffiti.jpgPatrząc na rozbawionych, pijących piwo Irlandczyków trudno uwierzyć, że być może w tym samym pubie, naprzeciw siebie, siedzą polityczni przeciwnicy. Następnego dnia z rana jedziemy na objazd "polityczny", czyli zobaczyć dzielnicę protestancką (mieszkają w niej zwolennicy pozostania w unii z Wielką Brytanią) i katolicką (rejon tych, którzy wolą Irlandię wolną, zjednoczoną jako niezależny kraj). Zawarty w 1998 roku pokój (po 30 latach okresu zwanego przez miejscowych "troubles", czyli "kłopoty"), wciąż się utrzymuje, ale dzielący obie społeczności mur profilaktycznie stoi. Polityczne emocje widać na murach - zwyczaj malowania politycznych graffiti rozpoczął się już w latach 60. XX wieku i trwa do dzisiaj. Za profesjonalne, dobrze zrobione malowidło na ścianie szczytowej domu, jak się dowiadujemy, trzeba zapłacić 5-7 tys. funtów. Po liczbie takich dzieł widzimy, że ścienni artyści na brak pracy nie narzekają.

belfast-mur.jpgW dzielnicy katolickiej zatrzymujemy się przy długim parkanie stanowiącym istną galerię. Uwieczniono m.in. portret straconego przez Brytyjczyków bojownika IRA (Irlandzka Armia Republikańska), obok widnieje obrazowe poparcie dla wolnej Palestyny i protest przeciw polityce Busha, ale jest także plakat kibiców futbolu gaelickiego (sport narodowy Irlandczyków). W dzielnicy protestanckiej również mamy pełny przekrój tematyki. Wrażenie robi graffiti poświecone jednemu z lokalnych bohaterów - zginął z rąk IRA w wieku 30 lat (leżą wieńce od ojca i brata), choć nie brak  malowideł odnoszących się do wydarzeń z historii sprzed kilku wieków albo z obu wojen światowych. Nasza przewodniczka pokazuje nam namalowane na ścianie symbole jednego z frontowych oddziałów tłumacząc: -Tylko z tej jednej ulicy walczyć na wojnie w brytyjskiej armii poszło 700 chłopców. Wróciło 70…

Mimo podziałów społeczeństwa widać, że wpływy brytyjskie są w Belfaście mocne. W wielu miejscach powiewają flagi "Union Jack`a", a poza tym wystarczy spojrzeć na plan miasta i nazwy: Windsor Park, Queen`s University (ku czci królowej Wiktorii), Royal Botanic Garden (Królewski Ogród Botaniczny)... Z Wielką Brytanią kojarzą się także sklepy typu Mark & belfast-taxi.jpgSpencer, taksówki czy piętrowe autobusy. No i pieniądze - w tej części wyspy obowiązują przecież funty szterlingi. A co można zjeść "na szybko"? Oczywiście typowo brytyjską "fish and chips" czyli rybę z frytkami. Na szczęście my się aż tak nie śpieszymy - siadamy w normalnej knajpce i zastanawiamy się co zamówić. -Polecam łososia. Albo - krewetki… - podpowiada kelnerka. Po polsku, bo "naszych" tutaj zatrzęsienie. A swoją drogą łosoś to tutaj również jedno z najbardziej typowych dań.

Posileni mamy siły do dalszego zwiedzania. Szybko "oblatujemy" centrum. Gabi, nasza przewodniczka, pokazuje gmach Opery i monumentalny ratusz z początku XX wieku. Kilka tygodni temu ustawiono przy nim wielkie "młyńskie koło" na którym można się przejechać choćby dla panoramy miasta. Zaraz potem następne punkty programu: rzut oka na Wieżę Zegarową, która miała naśladować londyńskiego Big Bena, a z którą jest trochę kłopotu bo się przechyla, kilka minut na zdjęcia przy pomniku wielkiej ryby (rzeźba stojąca przy nabrzeżu), a potem już jedziemy zobaczyć dok w którym w 1912 roku zwodowano "Titanica". Tradycje stoczniowe są w Belfaście żywe do tej pory - dowodem dwa ogromne żurawie stoczniowe "Samson" i "Goliat", pod względem wielkości zajmujące II i III miejsce w świecie! Oglądamy belfast-zamek z bliska.jpgteż dom, w którym urodził się znany piosenkarz Van Morisson, a następnie jedziemy zobaczyć usytuowany w przestronnym parku budynek północnoirlandzkiego Parlamentu. Nie mamy czasu na ponoć bardzo ciekawe zoo, poniekąd dumę miasta, za to wpadamy na chwilę do zamku niczym z pocztówek. Jako że zbudowano go na wzgórzu (z daleka zarys góry ma przypominać ponoć profil Napoleona), jest to również dobry punkt widokowy na dolinę przecinającej Belfast rzeki Lagan. Na kolejny już dzień zostawiamy sobie Ulster Folk and Transport Museum, które jest po prostu rodzajem skansenu. Najwięcej zainteresowania wzbudza w nas tamtejszy posterunek policyjny. To nic że nie prawdziwy, ale ile się można na nim dowiedzieć! Wystawa pokazuje na przykład jak robiono nielegalną whiskey, ale są i bardziej drastyczne eksponaty - np. oryginalny sznur do egzekucji przez powieszenie (ostatni raz użyty w 1961 roku).

 

Wypad do Gigantów

A co do whiskey… Być w Irlandii i nie spróbować narodowego alkoholu to grzech. W Belfaście serwuje się ją na każdym kroku - najpopularniejsza pochodzi z miasteczka Bushmill, położonego na północ od Belfastu (destylarnia udostępniona jest do zwiedzania). Można się spierać, która jest lepsza, szkocka czy irlandzka, ale warto umieć je rozpoznawać. Różnic jest wiele, choćby pisownia - w wersji irlandzkiej z "e", czyli whiskey, po szkocku "whisky". Poza tym szkocka destylowana jest dwa razy, a irlandzka trzy. I niech nam w trakcie pobytu u Wyspiarzy nie przyjdzie do głowy rozcieńczać zacny trunek wodą! Co najwyżej można dodać lodu, chociaż i na to Irlandczycy patrzą nieco krzywo.

belfast-trunki.jpgDegustację różnych gatunków whiskey zaliczamy już nieco poza Belfastem, w przepięknej rezydencji "Ardtara"(miejsce tak piękne że wcale nie chcemy z niego wyjeżdżać). Koledzy rozpływają się w zachwytach nad smakiem złotego płynu nie mogąc dojść do porozumienia ilu letnia whiskey jest najlepsza, ja natomiast nie mam takich dylematów, bo jak większość kobiet wolę damski likier, jakby nie było również irlandzki, i również na bazie whiskey - słynny "Baileys". Tym razem barman okazuje się Słowakiem…

Po sympatycznym wieczorze mamy problemy by wstać na poranny sobotni bazar. Na dodatek pada, jest szaro i nieprzyjemnie, chociaż wiemy, że jak to w Irlandii - wkrótce się wypogodzi (rzeczywiście tak się dzieje). Bazar o którym mowa to jedno z ulubionych miejsc mieszkańców Belfastu. Kupują tu owoce, świeże ryby, ale nie brak też straganów z chińską tandetą, ciuchami, starociami czy… nagrobkami dla domowych zwierzaków.

Po bazarze pakujemy się do samochodu i jedziemy do Carrickfergus - miasteczka położonego kilkanaście kilometrów do Belfastu, słynącego z niewielkiej twierdzy z czasów normandzkich. Początki zamku to XII wiek - Irlandczycy są z niego bardzo dumni, choć szczerze mówiąc z polskimi obiektami trudno mu konkurować. Ale zobaczyć warto, zwłaszcza jeśli przy okazji belfast-grobla.jpgusłyszymy opowieści o przetrzymywanej w lochu dziewczynie oskarżonej o czary i natkniemy się na postać "króla" (manekina) siedzącego w średniowiecznej toalecie… Niewielkie miasteczko ma też i inne ciekawostki - starą gazownię z unikalnym w Europie systemem podkładania węgla i muzeum w ratuszu, gdzie wśród eksponatów są np. stare mapy o zadziwiającym stopniu dokładności (można wybrać sobie np. fragmenty dotyczące Polski). A co do ratusza to nie zdziwmy się, że na wejściu napisane jest po polsku "Wejście". W tym 30 tysięcznym miasteczku jest już 400 Polaków, a z każdym dniem liczba ta wzrasta.

Oczywiście Belfast to dobra baza także do dalszych wycieczek. Choćby na Szlak św. Patryka (w miasteczku Downpatrick jest jego domniemany grób), niesamowitą Groblę Gigantów zbudowaną z 40 tys. bazaltowych bloków i do wielu innych miejsc "Zielonej Wyspy". Na szczęście dostać się do Irlandii już nie jest wielkim problemem. Jeśli będziemy śledzić promocje linii lotniczych, polecimy za przysłowiowe grosze…

 

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE:


Dolot: Bezpośrednie loty z Warszawy i Katowic do Belfastu obsługuje Wizzair (w jedną stronę już od 79 zł ze wszystkimi opłatami). Można też dolecieć do Dublina - połączenia oferują m.in. irlandzkie linie Aerlingus (z Warszawy, Poznania i Krakowa, ceny od 115 zł w jedna stronę). Autobus z lotniska w Dublinie do Belfastu kosztuje 25 euro.

Wizy: niepotrzebne. Jeśli dolecimy do Dublina, nie ma po drodze żadnej oficjalnej granicy.

Czas: w stosunku do Polski -1 godzina.

Waluta: w Irlandii Północnej (czyli tam gdzie Belfast) obowiązują funty brytyjskie, chociaż w obiegu są też używane zamiennie funty irlandzkie. Przy wyjeździe lepiej irlandzkich się pozbyć - brytyjskie banknoty można użyć w wielu miejscach na świecie, irlandzkie - tylko w Irlandii. Jeśli przylecimy do Dublina pamiętajmy że w mieście tym, tak jak w całej Republice Irlandzkiej, w obiegu jest euro.

Noclegi: w hotelu od ok. 35 funtów (ze śniadaniem), pokój w campusie uniwersyteckim - 22 funty , w hostelach - 7-10 funtów od osoby.

Język: lokalnie - irlandzki (gaelicki), powszechnie - angielski, ale w odmianie irlandzkiej, trudnej do zrozumienia nawet dla tych, którzy teoretycznie władają językiem Wyspiarzy. W wielu miejscach można dogadać się także po polsku. Jeśli chodzi o Belfast, to nasi rodacy pracują w niemal każdej knajpce, hotelu, biurze etc.

Elektryczność: gniazdka są na wtyczki z trzema płaskimi bolcami, czyli potrzebujemy tzw. przejściówkę.

Informacje: Bezpłatne foldery i mapki można dostać nie tylko w punktach informacji turystycznej ale w hotelach, muzeach etc. Warto wiedzieć, że ośrodek promocji Irlandii (obu części wyspy) mamy także w Polsce - za jego pośrednictwem można otrzymać wiele folderów wydrukowanych w naszym języku. Kontakt: Tourism Ireland, ul. Kramarska 1/7, Poznań, tel./faks (061) 855 32 26.

Internet: http://www.gotobelfast.com , http://www.discoverireland.com

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!