Image
Image
Image
Image

Koniec świata po chilijsku


punta arenas - widok ogolny.jpg PATAGONIA (CHILE)

"Varsovia - 14 047 km"  informuje drogowskaz na słupie pokazującym dystans do różnych miejscowości. Dużo bliżej stąd do Bieguna Południowego - "tylko" 4110 km. Bądź co bądź Punta Arenas  to już niemal kraniec Ameryki Południowej.




Trzygodzinny lot z Santiago do Punta Arenas (zamiast 60-godzinnej podróży autobusem) uświadamia mi jak bardzo rozciągnięte jest Chile. Z północy na południe 4300 km! Dzień wcześniej pociłam się na rozpalonej słońcem pustyni Atacama, teraz sięgam po polar smagana zimnymi wiatrami najdalszego zakątka Patagonii.

Wszędzie Magellan


Tak naprawdę trudno uznać Punta Arenas za szczególnie urokliwe miasto. A jednak - jest w nim jakaś magia. Być może przez to odizolowanie, poczucie, że jest się na końcu świata. Pomijając samolot, nawet dostać się tu trudno - przez południe Chile nie prowadzą żadne drogi, tak więc jedyne połączenie autobusowe to dojazd przez Argentynę. Tak naprawdę nie jest to jednak najbardziej na południe wysunięte miasto świata - bliżej Antarktydy jest jeszcze argentyńskie Ushuaia. -Za to u nas działa najbardziej "południowy" browar naszego globu - chwalą się miejscowi, pokazując na butelki piwa "La Polar".

punta arenas- drogowskazy.jpg Z punktu widokowego na jednym ze wzgórz patrzę na kolorowe domki pokryte równie kolorowymi dachami. Niebieskie, żółte, zielone, czerwone sprawiają dość wesołe wrażenie - może to sposób na łatwiejsze przystosowanie się do tutejszych, raczej surowych warunków? Czytam poprzybijane do dwóch słupów tabliczki-drogowskazy. Oprócz wspomnianej już Warszawy i bieguna wymieniono mnóstwo innych miejsc. Riga - 16 530 km, Astana - Kazachstan - 20 820 km... Jest nawet Tokio, Hawana, Bejrut, Mekka...

Wszędzie stąd daleko, za to do Ziemi Ognistej blisko. Widzę jej brzeg oddzielony Cieśniną Magellana. Magellan, który dotarł tu w 1520 roku, był pierwszym Europejczykiem w tym rejonie. Jego imię upamiętniono nie tylko w nazwie cieśniny, którą można przepłynąć z Pacyfiku na Atlantyk, bez narażania się na sztormy częste na alternatywnej trasie, wokół niedalekiego, groźnego Przylądka Horn. "Magallanes" to także nazwa prowincji, której stolicą jest właśnie Punta Arenas, jak też jedna z ulic w centrum, nie mówiąc o pomniku żeglarza-odkrywcy na głównym placu miasta.

Spacerując po przecinających się pod kątem prostym ulicach wcale nie czuje się, że to ponad 100 tysięczne miasto. Życie toczy się tu spokojnym trybem, a wszystko co jest warte zobaczenia, można zaliczyć na piechotę. Jedynie do polecanej turystom strefy wolnocłowej (kompleks sklepów) na peryferiach trzeba podjechać, choć tak naprawdę oferowane tam ceny nie rzucają wcale na kolana. Zamiast na zakupy lepiej pójść np. do Muzeum Morskiego, a potem usiąść na przypominającym park Plaza Munoz Gamero i popatrzeć na ludzi. Koniecznie też podejdźmy do pomnika Magellana i pogłaszczmy lub pocałujmy wielki palec u nogi jednego z Indian wyrzeźbionych przy boku słynnego odkrywcy (który palec - łatwo poznamy, bo jest już mocno wytarty).Według miejscowej legendy w ten właśnie sposób zagwarantujemy sobie, że jeszcze kiedyś do Punta Arenas wrócimy.

Chorwackie flagi


patagonia-pomnik.jpgPunta Arenas oficjalnie zostało założone w 1848 roku. Początkowo był tu jedynie garnizon wojskowy i kolonia karna wzorowana na doświadczeniach australijskich, ale dość szybko znaleźli się również dobrowolni chętni do osiedlania się i realizowania swoich nowych pomysłów na życie. Pierwszych pionierów upamiętnia teraz pomnik ustawiony przy drodze z lotniska, przedstawiający osadnika idącego ze stadem owiec ku lepszej przyszłości.

Szansę na różnorakie biznesy dawały zatrzymujące się tu statki - w czasach kiedy jeszcze nikomu nie śniło się o Kanale Panamskim, Cieśnina Magellana stanowiła bardzo ruchliwy szlak żeglugowy. Początkowo handlowano futrami fok i skórami guanako (dziko żyjący kuzyn lamy), jednak prawdziwe fortuny zaczęto zbijać dzięki... owcom. W końcu XIX wieku sprowadzono z niedalekich Falklandów 300 sztuk tych zwierząt, kilka lat później było ich w okolicy już 2 miliony! Jeden z największych "wełnianych" potentatów, niejaki Jose Menedez, ze zwykłego kupca przeistoczył się w jednego z najbogatszych ludzi Ameryki Południowej, kontrolującego obszar miliona hektarów! W jego znajdującej się w Punta Arenas siedzibie rodowej, zwanej Casa Braun-Menedez, mieści się obecnie muzeum historii regionalnej. Zresztą w mieście jest więcej rezydencji świadczących o zamożności dawnych właścicieli.

patagonia-guanako.jpgInnego typu dowodem na to, że bogaczy tu nie brakowało, są imponujące mauzolea na miejscowym cmentarzu (Jose Menedez również jest na nim pochowany). Owa nekropolia to naprawdę ciekawa lekcja historii tych terenów. Po różnobrzmiących nazwiskach widać, jak wiele nacji przyjeżdżało szukać szczęścia na ten istny koniec świata. Byli wśród nich Anglicy, Irlandczycy, Niemcy, Hiszpanie, Włosi, Francuzi, ale przede wszystkim - Chorwaci! Do tej pory jest ich tu wielu - słowiańsko brzmiące nazwiska na tym końcu świata nikogo nie dziwią, podobnie jak powiewające tu i ówdzie chorwackie flagi. Zresztą po drugiej stronie fiordu, na chilijskim brzegu Ziemi Ognistej znajduje się miejscowość Porvenir - założona w latach 80. XIX wieku przez imigrantów z dawnej Jugosławii.

Pingwin na talerzu


patagonskie pingwiny magellana.jpg Punta Arenas to zazwyczaj punkt startowy do przeprawy na Ziemię Ognistą oraz do znajdującego się ok. 400 km na północ (biorąc pod uwagę tutejsze odległości to wcale nie duży dystans) Parku Narodowego Torres del Paine z fantastycznymi górami o wyglądzie wież i iglic. Zanim jednak się tam udamy, warto odwiedzić jeszcze żyjące w tych okolicach pingwiny, nazwane, a jakże, pingwinami Magellana. Do wyboru mamy dwa miejsca z pingwinami koloniami - znajdujące się ok. 70 km od miasta Seno Otway, do którego można dojechać samochodem, oraz stanowiącą rezerwat małą wysepkę Isla Magdalena, do której dopływa się w czasie dwugodzinnego rejsu statkiem. Pocieszne ptaki można oglądać od października do kwietnia, przy czym najwięcej ich między grudniem i lutym. Na wyspie rezyduje wówczas ok. 150 tysięcy biało-czarnych osobników!

patagonia-gory.jpgDzisiaj ludzie już nie są dla nich zagrożeniem, ale dawniej traktowano je jako całkiem smaczny kąsek. Wygłodniali żeglarze z załogi kapitana Drake`a, którzy dobili do brzegów Isla Magdalena w 1578 roku, spożyli ok. 3 tysięcy pingwinów, chwaląc, że smakują podobnie jak gęsi. Kroniki milczą jak przybysze traktowali innych przedstawicieli patagońskiej fauny, do których należą m.in. strusie nandu - mające do 1,5 m nieloty, czy wspomniane już guanako z rodziny wielbłądowatych. Wiadomo natomiast, że guanako stanowiły niegdyś cenną zdobycz miejscowych Indian. Mięso tych zwierząt zjadano, skórę i wełnę wykorzystywano na ubrania i namioty, ze ścięgien splatano liny, zaś kości służyły do wyrobu narzędzi i broni. No cóż, czasy się zmieniły. Teraz spotkanie zarówno guanako, jak i Indian jest coraz trudniejsze.


 
Informacje praktyczne:

 

Dolot: Z Santiago de Chile liniami LanChile; bilet kosztuje ok. 220 dol. (w obie strony).

Noclegi: W Punta Arenas jest całkiem sporo hoteli i hosteli, oferujących różnorakie standardy zakwaterowania. Za najtańsze noclegi zapłacimy równowartość 6 dolarów.

Wycieczki: Na miejscu działają biura oferujące m.in. wypady do kolonii pingwinów (10-12 dol.) czy na Isla Magdalena (30 dol.).

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!