Image
Image
Image
Image

Wulkaniczne sąsiadki

lanza15.jpgLANZAROTE I FUERTEVENTURA (WYSPY KANARYJSKIE)

Z czym mi się kojarzą Kanary? Wcale nie z kanarkami. Z wulkanami, wielbłądami, kaktusami i… sutkiem Sophii Loren!



Archipelag Wysp Kanaryjskich to w sumie siedem głównych wysp, plus kilka mniejszych. Każda z nich jest inna – jeśli mówimy, że znamy „Kanary”, bo byliśmy na Teneryfie, to się mylimy. Tym razem moim celem były dwie wyspy, wysunięte najbardziej na wschód: Lanzarote i oddzielona od niej wąską cieśniną Fuerteventura, z której do brzegów Afryki jest tylko sto kilometrów. Chociaż kulturowo mają zdecydowanie europejski charakter, wpływ Afryki również widać – jest nim choćby piasek z Sahary, którego na każdy metr kwadratowy powierzchni wysp nawiewa co roku dwa metry sześcienne!

Mszyce na wagę


kanary-sztuka.jpgLanzarote to moja ulubiona wyspa. Pokryte czarną lawą przestrzenie urozmaicają białe domy, z których te bliżej morza mają niebieskie drzwi i okna, a te w głębi lądu – zielone. Pilnuje się też, aby budynki nie przekraczały wysokości dwóch pięter, a jedynie w przypadku hoteli władze zgadzają się na maksimum cztery piętra. Jedyny wyjątek stanowi budzący wiele kontrowersji, liczący 17 pięter pięciogwiazdkowy Gran Hotel w Arrecife, stolicy wyspy. Postawiono go w 1973 roku, potem przez jakiś czas zastanawiano się nad jego rozebraniem, ale ostatecznie stoi nadal, oferując znajdującą się na samej górze restaurację jako punkt widokowy.

Pomysł z narzuconym stylem budownictwa i przeistoczenie wyspy w swoiste dzieło sztuki, będące przykładem lanza16.jpgharmonii pomiędzy potrzebami ludzi a naturą, to zasługa urodzonego na wyspie artysty, Césara Manrique. Po licznych wojażach Manrique postanowił osiąść na Lanzarote, stopniowo zmieniając ją z nieznanej nikomu, nieciekawej wydawałoby się wyspy w przestrzeń hipnotyzującą surowym pięknem. Artysta projektował dosłownie wszystko: pomniki, meble, nawet żyrandole (jeden taki, tłumiący pogłos, wisi w restauracji na Mirador del Rio), no a przede wszystkim wykorzystywane w przeróżny sposób budynki. Własną rezydencję, będącą teraz siedzibą fundacji jego imienia, a zarazem muzeum, wybudował na rumowisku zastygłej lawy, traktowanej jako zupełnie bezużyteczny, nikomu niepotrzebny teren.

Manrique zginął w wypadku samochodowym w 1992 roku, ale pamięć o nim jest wciąż żywa. Widać to choćby po karteczkach kładzionych na jego grobie na miejscowym cmentarzu. Treści kartek nie śmiem czytać, ale skromny nagrobek, bez krzyża, za to z ogromnym kaktusem, robi na mnie wrażenie. Kaktusy artysta bardzo lubił – dowodem tego stworzony przez niego Ogród Kaktusów, wypełniony 10 tysiącami okazów z całego świata. Swoją drogą kaktusy, tyle że już nie tak egzotyczne jak w we wspomnianym Ogrodzie, lecz zwykłe opuncje, stanowią jedno ze źródeł utrzymania mieszkańców. Nie chodzi jednak o ich smaczne owoce (które owszem, zjada się), lecz o żyjące na nich pasożyty, a ściślej – będące gatunkiem mszyc koszenile, z których wytwarza się naturalny karmin wykorzystywany później do barwienia m.in. jogurtów, salami, campari czy szminek. Insekty zbiera się specjalną łyżką – za 1 kg pasożytów dostaje się około 100 euro.

Jak zarobić na lawie


Na Lanzaorte, wyspie uznanej za Światowy Rezerwat Biosfery UNESCO, jest około 300 kraterów wulkanicznych, a choć ostatni wybuchlanza5.jpg miał miejsce w 1824 roku, wciąż jest to wyspa geologicznie bardzo aktywna. Najlepiej obrazują to pokazy prezentowane w Parku Narodowym Timanfaya, gdzie zaledwie kilka metrów pod naszymi nogami temperatura dochodzi do 400 stopni Celsjusza! Nic dziwnego, że wykopywane praktycznie spod powierzchni kamienie parzą, wkładana na widłach do wulkanicznego dołu sucha trawa momentalnie się zapala, wlewana rurą do głębin woda wytryskuje w postaci gejzeru, zaś hitem są steki wypiekane na ruszcie zamontowanym nad wulkaniczną czeluścią, a potem serwowane w miejscowej restauracji „El Diablo”.

Księżycowe krajobrazy chronione w parku Timanfaya można podziwiać bądź z okien autokaru (na 14-kilometrową trasę mogą wjeżdżać tylko upoważnione busy; prywatne auta zostawia się na parkingu), bądź na wielbłądach. Jeszcze 40 lat dromadery były typowym środkiem transportu na wyspie, teraz służą wyłącznie turystom.

My zamiast przejażdżki karawaną wolimy odwiedzić lokalną winiarnię. Nie ma tu jednak zielonych gąszczy klasycznych winnic - każdy krzaczek rośnie w osobnym dołku, osłonięty od wiatru kamiennym murkiem (doliczono się ponad 10 tys. takich dołków). Lawowe podłoże regionu zwanego La Geria sprawia, że wino ma wyjątkowy smak, chociaż zanim zdecydujemy jaki jego rodzaj wybrać, warto skorzystać z degustacji oferowanych przez miejscowe bodegi (winiarnie).

Wakacje z VIPami


lanza1.jpgMimo że Lanzarote ma długość zaledwie 60 km, dwa dni jakie spędzamy na intensywnym zwiedzaniu wyspy i tak okazują się za krótkie. Co chwila mamy jakiś punkt widokowy, a szczególnie podoba nam się Zielona Laguna, czyli urozmaicające czarną plażę intensywnie szmaragdowe jeziorko otoczone brązowo-ceglanymi klifami. Miejsce to zostało uwiecznione w najnowszym filmie Almodovara  „Przerwane objęcia", zaś okoliczne krajobrazy wykorzystuje się jako tło różnorakich reklam.

Lanzarote często gości nie tylko aktorów, ale również ludzi polityki. Odkąd były jordański monarcha Husajn I wybudował na wyspie apartament i podarował go władcy Hiszpanii, wakacje spędzał w nim nie tylko Jego Królewska Mość Juan Carlos ale niedawno np. premier Zapatero, zaś wcześniej - prezydenci Havel, Kohl i Gorbaczow. lanza3.jpg

Prezydentów nie spotykamy, za to o mały włos nie wpadamy na… hiszpańską królową Zofię! Od przejazdu konwoju z monarchinią dzielą nas dosłownie minuty (niestety królowa się spóźniła, a my nie mogliśmy czekać). Niedoszłe spotkanie ma miejsce jednak już nie na Lanzarote, lecz na sąsiedniej Fuerteventurze, na którą przedostajemy się płynącym około pół godziny promem. Nazwę „Fuarteventura” przewodnicy tłumaczą dwojako. Według jednych to skrót okrzyku Jeana de Bethencourta, Francuza, który będąc w służbie u hiszpańskiego władcy w 1404 roku podbił wyspę, na jej widok krzycząc ponoć: „Fuerte aventura” („wielka przygoda”). Inni twierdzą, że chodzi o nieustannie wiejące silne wiatry (po hiszpańsku: fuerte vento), co przyciąga fanów windsurfingu. Nic dziwnego, że u wybrzeży Fuerteventury odbywają się Mistrzostwa Świata w tym sporcie, a działająca tutaj baza „Pro Center René Egli” (www.rene-egli.com) jest ponoć największą w świecie. Oczywiście wykorzystuję kilka godzin wolnego czasu i biorę jedną z setek lanza2.jpgoferowanych tu desek, chwilę potem płynąc w ślizgu po turkusowej lagunie, z wodą tak ciepłą i przejrzystą o jakiej na naszych akwenach możemy tylko pomarzyć. Jedyny minus to… odpływ. Po skończonym pływaniu muszę się trochę napocić, aby odnieść sprzęt, morze się bowiem cofnęło!

Sprawdzam też możliwości nurkowań. Z kilku działających tu baz wybieram bazę Deep Blue (www.deep-blue-diving.com) prowadzoną przez ekipę szwedzko-włoską. Nie nastawiam się na wybitne wrażenia, bo wiem, że nie ma w tej okolicy udostępnionych nurkom wraków, ani bogatej w podwodne życie rafy, a tymczasem czeka mnie całkiem pozytywne zaskoczenie. –Wyskakujemy z pontonu i spotykamy się na 30 metrach – komenderuje sympatyczny blondyn prowadzący nurkowanie. Kilka minut później, w głębinach, otacza mnie niezwykły labirynt wulkanicznych skał. Kluczymy  przepływając pod kamiennym mostkiem, zaglądamy w rozmaite dziury. Nawet mi nie żal, że oprócz barakud, ślicznego żółtego ślimaka  i ławicy sardynek nie mamy żadnego towarzystwa – na to konto mam niespotykany gdzie indziej podwodny krajobraz stworzony z zastygłej lawy.


Miss z polskimi genami


Fuerteventura to pod względem wielkości druga wyspa w całym archipelagu - z jednego jej krańca na drugi jest około 160 km. Przypływając z Lanzarote dopłyniemy do miasteczka Corralejo, w którym mieści się pełna jachtów marina, zaś w pobliżu magnesem dla turystów są ciągnące się przez 10 km piaszczyste wydmy. Najciekawszym miasteczkiem jest jednak Betancuria, z zabytkowym kościołem i ciekawym centrum lokalnych specjalności typu hafty, tkaniny, a także kulinaria (polecam dżem z lanza4.jpgpomidorów albo kanaryjską specjalność – sosy zwane mojos). Najbardziej tradycyjnym daniem jest jednak gofio ze zmielonych ziaren pszenicy, którego proces produkcji można zobaczyć w Centro de Interpretacion przy odrestaurowanym wiatraku w Tiscamanita. Co ciekawe – machoreros (tak mówi się o rdzennych mieszkańcach Fuerteventury) rozróżniają czy chodzi o wiatrak „żeński” zwany molina, czy "męski" – molino. Pierwszy jest jednopiętrowy i ma 6 skrzydeł, drugi - trzypiętrowy i 4 skrzydła.

Mówi się, że na Fuerteventurze turyści dwa razy płaczą – jak przylatują, rozczarowani że wyspa sprawia w pierwszej chwili wrażenie jednej wielkiej pustyni, i drugi raz – jak z niej wyjeżdżają, tym razem z żalu. Wielu zresztą… nie wyjeżdża. Wśród około miliona mieszkańców sporo jest cudzoziemców, którzy szczerze polubili to miejsce. Należy do nich pani Bożena – Polka, która wyszła tu za mąż i której 18-letnia córka, Patrycja, została ostatnio Miss Fuerteventury. Pani Bożena jest naszą przewodniczką. W trakcie drogi przez góry (najwyższe szczyty sięgają trochę ponad 800 m nad poziom morza) pokazuje nam kojarzące się jednoznacznie wzniesienie. –To „Sutek Sophii Loren” – zdradza lokalną nazwę. Zaraz potem mamy kolejne, tym razem żywe „obiekty”, a dokładniej czekające na turystów pasiaste wiewiórki, które przywiezione z Europy nadmiernie się rozmnożyły. Jeszcze do niedawna miejscowi na nie polowali, sprzedając potem ich ogony jako breloczki do kluczy (teraz jest to zakazane).

Ze zwierząt naszymi zdecydowanymi faworytami stają się jednak dające „buziaki” żyrafy. Nie są to oczywiście autochtonki, lecz jedne z licznych pensjonariuszek miejscowego parku atrakcji  Oasis Park. Można tam również zobaczyć występ uchatek, które rzeczywiście w okolicach Fuerteventury niegdyś mieszkały, ale zostały przez rybaków wytępione. A co z kanarkami? Na żadnej z opisywanych wysp na dziko nie występują, choć w innych miejscach archipelagu można je spotkać. Ale to wcale nie one nadały nazwę wyspom lecz dzikie psy zwane po łacinie canis.

 

Informacje praktyczne:


lanza6.jpgDolot:
Bezpośrednie loty z Polski na Lanzarote oraz Fuerteventurę w ramach czarterów proponują biura podróży Itaka oraz TUI. Samolotami rejsowymi można dolecieć na wymienione wyspy jedynie z przesiadkami (np. KLMem z Warszawy do Amsterdamu, dalej do Barcelony lub Madrytu i stamtąd ostatni odcinek Air Europa).

Czas: w stosunku do Polski trzeba odjąć jedną godzinę.

Język: hiszpański (z takim samym akcentem, jaki jest na Kubie!). Nie ma jednak problemu z dogadaniem się po angielsku.

Ceny: walutą jest euro.

Kiedy jechać: można przez cały rok. Szczególnie dobre są miesiące zimowe, kiedy jest mniej ludzi, ale wciąż jest ciepło, a temperatura wody i tak nie spada poniżej 20 stopni.

Transport na miejscu: Między Lanzarote i Fuerteventurą kursują promy, na które bilet kosztuje 21,50 euro od osoby. Jeśli chcemy zwiedzić dokładnie wyspy, trudno liczyć na lokalną komunikację – zostaje wypożyczenie samochodu (od 30 euro za dzień) albo wykupienie wycieczki proponowanej przez biura podróży.

Przewodniki: Na półkach naszych księgarń jest  „Praktyczny przewodnik - Wyspy Kanaryjskie” wydawnictwa Pascal. Na miejscu, na Lanzarote, u polskiej przewodniczki, pani Ewy, można kupić przetłumaczoną przez nią na polski książeczkę „Lanzarote”.

Informacje w Polsce:
Biuro Turystyki Państwa Hiszpańskiego, Warszawa. Al. Jana Pawła II 27, tel. 022-653 64 13.

Internet:
www.fuerteventuraturismo.com , www.lanzaroteisland.com , www.turismodecanarias.com

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!