Image
Image
Image
Image

Wyspy niezgody

falklandy-stolica.jpgFALKLANDY/ISLAS MALVINAS

Argentyńczycy nazywają je Islas Malvinas, Brytyjczycy - Falkland Islands. Wielu turystów nie może pojąć, jak można było spowodować wojnę o taki w sumie mało atrakcyjny kawałek lądu. Mimo, że archipelag falklandzki tworzy ok. 200 wysepek, tak naprawdę liczą się tylko dwie - Falkland Wschodni i Zachodni. Z ok. 2500 mieszkańców Falklandów 2/3  mieszka w stolicy, miasteczku Port Stanley.

 

 

falklandy  - stary przy kei.jpgJesteśmy rozczarowani jeszcze przed rzuceniem cum. Jesteśmy po 2 miesiącach rejsu, tak długo czekaliśmy na ten port, a tu raptem trzy ulice na krzyż, na odległość wieje nudą, na dodatek wszystko oblepia typowo brytyjska mgła. Gdy już możemy zejść z jachtu, nasze przygnębienie potęgują ceny - drogo jak diabli! -Dziewczyny też z dotychczasowych portów najbrzydsze! - stwierdza jeden z kolegów. Inny dodaje: -Chyba zesłali tu najbrzydsze Angielki z Wysp Brytyjskich.

Ale tak naprawdę nie jest tak źle. Wkrótce okaże się, że ludzi tu bardzo mili, miasteczko - bezpieczne (spacery w środku nocy po najciemniejszych zaułkach nie stanowią problemu), a i z dziewczynami też nie jest tak tragicznie.

 

 

 

Pingwin z Polski


Wpływy brytyjskie widać na Falklandach na każdym kroku. Wszyscy mówią po angielsku, obowiązuje lewostronny ruch, a banknoty to funty z wizerunkiem królowej Elżbiety II. Monety bite są na miejscu - uwieczniają miejscowe zwierzaki, w tym m.in. pingwina. Banknoty są sygnowane po części przez lokalny bank, po części - przez brytyjski. Trzeba uważać opuszczając wyspy - pieniądze z lokalnymi emblematami nigdzie indziej już nam się nie przydadzą - trzeba je wymienić na prawie identycznie wyglądające funty z napisem "Bank of England".

falklandy-budka tel.jpg Typowo brytyjskie, są także budki telefoniczne. W środku czerwonych kabin umieszczono instrukcje obsługi. Oprócz języka angielskiego w opisach uwzględniono jeszcze tylko dwa: rosyjski i polski! Po krótkim dochodzeniu wiem już dlaczego - latem przybija tu wiele statków, na których przy połowach kałamarnic pracują marynarze-Słowianie. Swoją drogą jest wśród stałych mieszkańców Falklandów rodzina Polaków - niestety nie dane mi ich spotkać.

Nie ma w Port Stanley żadnych wysokich budynków. Wszystkie domy są podobne - parterowe, ze względu na rozmaite barwy ścian - tworzące kolorową mozaikę. Całe centrum to ok. 200 metrowy odcinek ulicy biegnącej wzdłuż zatoki. Najbardziej rzuca się tu w oczy  anglikańska katedra koło której stoi ciekawy pomnik, a mianowicie łuk z żeber wieloryb. Trochę dalej jest kościół katolicki, bank, ratusz (domek jak każdy inny, niczym specjalnie się nie wyróżniający) i posterunek policji. Do tego kilka sklepów, przeważnie z pamiątkami. Można kupić w nich kupić m.in. pingwiny. Różne - pluszowe, plastikowe, chociaż moją uwagę wzbudza taki ceramiczny. Strasznie drogi, ale ładny. Oglądam i oczom nie wierzę! Producent: Ćmielów. -Tak, to import z Polski - potwierdza sprzedawczyni. -To wy tam nie macie pingwinów? - nie wierzy.

 

Benisy kontra Łenajsy


falklandy-ratusz.jpg Gdyby kiedyś zrobić ranking najnudniejszych stolic, pewnie umieściłabym wśród nich Port Stanley, czyli stolicę wysp falklandzkich.

Życie na Falklandach nie jest łatwe. Rozrywek tu nie ma (żadnych kin, teatrów, postawiono jedynie kompleks sportowy z basenem), do najbliższego przyjaznego lądu - kawał drogi (pobliska Argentyna odpada - nie ma z nią żadnych połączeń komunikacyjnych). -Większość młodzieży marzy o wyrwaniu się stąd - opowiada mi Peter - Brytyjczyk, który przyjechał tu na kilka lat pracować jako nauczyciel. Nauczycielami są też często Nowozelandczycy lub Australijczycy. A co do nauki to rząd brytyjski wszystkim chętnym i w miarę zdolnym funduje stypendia na naukę w Wielkiej Brytanii. Opłacona jest nie tylko szkoła, ale wszelkie koszty utrzymania, a nawet kieszonkowe i dwukrotny w ciągu roku przelot między Wielką Brytanią a Europą.

falklandy-kosciol i brama z wiieloryba.jpg Z miejscowymi najłatwiej zbratać się w pubie. Po obrazie niemal wymarłego miasta w ciągu dnia, wieczorem aż nie mogę uwierzyć, skąd przy barze wzięło się tyle ludzi. Inna sprawa, że nie za bardzo mają tu co innego robić.

Na początku nikt nie chce namówić się na rozmowy o polityce. Dopiero po którymś piwie języki rozwiązują się. Brytyjczyków z krwi i kości o zdanie nie pytam - w ich przypadku poglądy są jasne. Prawdziwych autochtonów-Falklandczyków jest na wyspach ok. 60 proc. - niektórzy są tu już siódmym pokoleniem. Utrzymują się gł. z hodowli owiec, produkcji wełny i ewentualnie z rybołówstwa. Ze względów ekonomicznych lubią Brytyjczyków - to jasne. Ze względów ludzkich - nie za bardzo.

falklandy-armata.jpg -Brytyjczycy nazywają nas, prawdziwych mieszkańców wyspy: "Benis" - mówią Falklandczycy.  Potem, już w samolocie, dowiaduję się że miejscowi nie są w przezwiskach dłużni - dla nich żołnierze brytyjskiej armii stacjonujący na wyspie ( w sumie kolejne 2 tys. osób) to tzw. "Łenajsy" (złośliwa parafraza ciągłych opowieści zaczynających się od "When I was..." czyli "Kiedy byłem..."). Pytam o rodowitych Argentyńczyków. Jest tu ich kilku, choć teoretycznie obywatele wrogiego państwa leżącego tuż za miedzą nie mają na Falklandy prawa wstępu.

Brytyjczycy zajęli wyspy w 1833 roku, ale konflikt między nimi a Argentyńczykami powstał już wcześniej, w XVII wieku. Jak na razie najgroźniejszym momentem był rok 1982, kiedy doszło do działań wojennych między oba krajami. Mimo, że Argentynie udało się na kilka dni zająć wyspy, Brytyjczycy wkrótce znowu przejęli je pod swoje władanie. Przy okazji dowiaduję się skąd taka nazwa - Falklandy? Okazuje się, że w ten sposób uwieczniono XVI-wiecznego skarbnika angielskiej Admiralicji - lorda Falklanda.

Statki zatonęły, warrahy - wyginęły


falklandy-wrak.jpgOd wieków Port Stanley był miejscem, do którego zawijały jachty żeglujące wokół groźnego Porzylądka Horn. Wiele z nich było w takim stanie, że nie nadawało się już do remontu. Dziś w zatoce pełno jest smutnie sterczących wraków. Największe wrażenie robi na mnie trójmasztowiec "Lady Elizabeth", który rozbił się na skałach w 1913 roku.

Wśród polecanych w miejscowej informacji turystycznej wycieczek tematycznych, oprócz tych szlakiem wraków są wyprawy na pola bitewne związane z wojną z Argentyną. Swoją drogą nadal jest w okolicy pełno pól minowych, na szczęście tak oznakowanych, że nie było żadnych wypadków z nimi związanymi. - Póki co nie opłaca się ich rozminowywać - tłumaczą autochtoni. - Ziemi i tak tu jest sporo, więc póki co nie są nam potrzebne nowe tereny. Co bardziej bojowi Brytyjczycy dodają: -Jak Argentyńczycy zechcą tu kiedyś wrócić, to będzie jak znalazł...

O czasach wojny przypomina ufundowany ze składek społecznych Pomnik Pamięci Wojny, upamiętniający ofiary (poległo 255 Brytyjczyków). Na obrzeżach miasta znajduje się też muzeum, którego część poświęcona jest wojnie. Jest tu m.in. rekonstrukcja okopu i listy pisane przez żołnierzy. Inna sprawa, że oprócz "wojennej" ekspozycji są też w muzeum i inne ciekawostki. Np. zdjęcia warraha - krzyżówki lisa i wilka.  Ostatni osobnik tego dziwnego gatunku zginął w roku 1974.

Pingwin na polu minowym


falklandy-ja.jpg Tak naprawdę to głównie dla zwierząt turyści przylatują na Falklandy. Główną atrakcją są pingwiny, których kolonie można zobaczyć w różnych rejonach Wyspy Wschodniej, czyli tej, na której połozone jest Port Stanley. Niestety, my przypłynęliśmy za późno - pingwiny już sobie odpłynęły. Na to konto mamy wykład teoretyczny jak rozpoznawać gatunki tych pociesznych istot. W sumie rozmnaża się tu regularnie 5 gatunków pingwinów: białorewe, królewskie, magellańskie, złotoczube i długoczube. Najbardziej podobają nam się kolorowe pingwiny cesarskie. Do nich jednak z Port Stanley jest dość daleko - kilka dni na piechotę, ewentualnie jeśli zorganizujemy sobie terenowy samochód, wtedy jest to wypad jednodniowy. Chyba że zadowolimy się niepozornymi pingwinami Magellana - te w lecie przesiadują na tzw. Gypsy Cove, ok. 6 km od miasta. Niestety, nad tą urokliwą zatoką też są pola minowe, tak więc nie możemy podejść zbyt blisko pingwinów. One natomiast nic sobie nie robią z tabliczek ostrzegawczych - są lekkie, przez co nie powodują wybuchów.

falklandy-pola minowe.jpgJeśli lubimy trekkingi to Falklandy są do tego typu wycieczek miejscem wprost wymarzonym. Gęstość zaludnienia wynosząca zaledwie 0,27 osób na km kw. sprawia, że w interiorze (tutaj zwanym "campem") nie często spotkamy ludzi. Ja z kolegami zamiast chodzić, próbuję przemierzyć Falklandy "stopem" (żadnej lokalnej komunikacji, poza autobusem między Port Stanley, a oddalonym o ok. 35 km lotniskiem nie ma). Udaje się świetnie, bo miejscowi są bardzo życzliwi. Dróg wprawdzie za dużo nie ma (oprócz nielicznych asfaltówek jest jeszcze trochę terenowych), ale zawsze wycieczka tego typu to możliwość popatrzenia na odmienne krajobrazy. A krajobrazy, mimo swojej surowości (a może właśnie dlatego) są dość ciekawe. Bezdrzewne pustkowia, tylko tu i ówdzie urozmaicone są jakimś gospodarstwem i ewentualnie stadem pasących się owiec. Jest tu ich tak dużo, że uznano, że uhonorowano je umieszczeniem w godle wysp.





Informacje praktyczne:


Wizy:
niepotrzebne.

Dolot: Jedyne możliwości by dostać się na Falklandy to albo przelot wojskowym samolotem z Wielkiej Brytanii (ok. 1500 funtów) albo latający raz w tygodniu samolot linii LanChile z Santiago de Chile via Punta Arenas (ok. 600 dol.).

Kiedy lecieć: najlepiej od października do marca, bowiem wtedy będziemy mogli obserwować przebywające na wyspach zwierzęta (pingwiny, słonie morskie).

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!