Image
Image
Image
Image

RATUNKU! CZYLI CO ROBIĆ, GDY...

Co robić jak nas okradną, zgubimy paszport, trafimy na trzęsienie ziemi albo jakiś kataklizm, ewentualnie zdarzy się, że będąc za granicą trzeba będzie pójść do lekarza? Albo kiedy linia lotnicza zgubi nasz bagaż lub gorzej – spóźnimy się na samolot? Podstawowa zasada: Nie panikuj! Rozwiązanie zawsze się znajdzie

… STRACIŁEM PASZPORT!


Co zrobić?


Zacznij od wizyty na miejscowym posterunku policji. Teoretycznie nie jest to niezbędne, ale mając stosowny raport masz szansę nie zapłacić potem „karnej” opłaty za wystawienie nowego paszportu już w Polsce (300 proc. normalnej stawki!). Raport policyjny jest też ważny, jeśli miałeś w paszporcie wieloletnią wizę do USA – dzięki temu możesz wizę odzyskać.

rady2.jpgNajmniejszy problem jeśli paszport straciłeś na terenie Unii Europejskiej lub w innym kraju do którego możemy jeździć bez paszportów (np. Norwegia, Chorwacja, Szwajcaria) – tam możesz posługiwać się dowodem osobistym, a w wielu wypadkach – prawem jazdy. Jeśli tych dokumentów również nie masz, pewnie bez większych problemów uda ci się wrócić do kraju, w końcu na granicach nie ma już kontroli (dotyczy powrotu samochodem, bo przy odprawach lotniskowych sprawdza się dokumenty).

Gorzej gdy jesteś gdzieś dalej - wtedy najważniejsza sprawa to wizyta w ambasadzie lub konsulacie naszego kraju (ambasady są w stolicach, konsulaty mogą być też w innych miastach). Gdzie znajduje się ambasada, często informuje sms jaki otrzymujesz na powitanie przy wjeździe do danego kraju – takiej wiadomości lepiej nie kasuj. Poza tym adresy naszych placówek umieszczono na stronach Ministerstwa Spraw Zagranicznych - http://bazateleadresowa.poland.gov.pl/.

W ramach wyrabiania nowego paszportu za granicą, musisz nie tylko wypełnić stosowne formularze (dostaniesz je na miejscu) i złożyć dwa odpowiednio zrobione zdjęcia, ale także udowodnić swoją tożsamość i polskie obywatelstwo. Zrobisz to okazując dokument ze zdjęciem (dowód osobisty, prawo jazdy), ale bardzo dobrze, jeśli masz ze sobą ksero utraconego paszportu (chodzi o stronę ze zdjęciem i danymi). Przezorny podróżnik zawsze jeździ z takimi kserówkami, które przechowuje w innym miejscu niż reszta dokumentów. Świetnym pomysłem jest zrobienie przed wyjazdem skanu paszportu i wysłanie go na swój własny e-mail. Dzięki temu zawsze będziesz mógł wyciągnąć taki skan, choćby nawet korzystając z komputera w ambasadzie lub kafejce internetowej.

Jeśli nie masz żadnych dokumentów, że ty, to ty może potwierdzić towarzysząca ci osoba mająca polskie obywatelstwo (i nie zgubione dokumenty), np. ktoś z rodziny, kolega albo pilot wycieczki. Najgorszej, kiedy rady8.jpgzostałeś bez dokumentów, a podróżujesz sam – wtedy cała procedura się wydłuża, ponieważ konsulat będzie musi skontaktować się z odpowiednimi urzędami w naszym ojczystym kraju. Niestety nie licz na to, że polska placówka będzie cię w międzyczasie gościła – koszty dojazdów, noclegi, jak też opłaty za nowy dokument, pokrywasz z własnej kieszeni.

Jaki paszport musisz wyrobić, zależy od twoich planów. Jeśli zamierzasz przebywać za granicą dłużej, trzeba poprosić o normalny paszport, a to trochę trwa, no i kosztuje. Co innego jeśli zamierzasz wrócić od razu do Polski – wtedy wystarczy paszport tymczasowy, który dostaje się zazwyczaj „od ręki” i który jest też tańszy (w zależności od państwa, jest to zwykle równowartość 60-120 zł). Z paszportem tymczasowym nie można już ponownie wyjechać – po powrocie trzeba złożyć wniosek o normalny dokument.


Warto wiedzieć…


Jeśli straciliśmy paszport w kraju, w którym nie ma polskiej placówki dyplomatycznej, zamiast biadolić że pewnie trzeba będzie spędzić tam resztę życia, odwiedźmy konsulat dowolnego kraju należącego do Unii Europejskiej (zawsze jakaś obca placówka się znajdzie) i poprośmy o wydanie pozwalającego na powrót do Polski tzw. ETD, zwanego u nas Europejskim Dokumentem Podróży (w rzeczywistości jest to skrót od: Emergency Travel Dokument, to jest dosłownie: Europejski Dokument „Awaryjny”).

… ZIEMIA SIĘ TRZĘSIE!!!

Co zrobić?

rady6.jpgŻadne to pocieszenie, że trzęsienia ziemi raczej nie trwają dłużej niż minutę, bo i tak może być to najdłuższa minuta w twoim życiu. Jeśli nie masz pewności, że na ulicy jest bezpiecznie (czyli że pobliskie domy się nie zawalą i nic nie spadnie ci na głowę), a zwłaszcza gdy jesteś na najwyższym piętrze, czyli i tak nie masz szans na szybkie zbiegnięcie na dół (windy w takich sytuacjach nie można używać), pozostań tam gdzie jesteś,

Dobrze jest otworzyć drzwi, zwłaszcza ewakuacyjne – potem mogą się wypaczyć i uwięzić cię w środku. Dla bezpieczeństwa najlepiej stać w progu, pod framugą (to miejsce mocniejsze konstrukcyjnie niż pozostałe) albo wejść pod stół czy inny solidny mebel zabezpieczający przed spadającymi przedmiotami czy odłamkami szkła. Jeśli wiesz jak – wyłącz prąd i gaz, dzięki czemu zmniejszysz ryzyko pożaru. Wychodząc na ulicę dobrze jest założyć kalosze i grube gumowe rękawice (zarówno na wypadek przewodów pod napięciem, jak i odłamków szkła), a także kask (nigdy nie wiadomo co z góry zleci). Nie poddawaj się panice, bądź czujny, uważaj na wszelkie przewody, słupy i osłabione pęknięciami mury. Oczywiście pamiętaj o możliwości wystąpienia wstrząsów wtórnych, które mogą być groźniejsze od pierwotnych.

Jeśli w razie trzęsienia ziemi jedziesz samochodem, zjedź na pobocze (nie stawaj na moście lub pod wiaduktami), wyłącz silnik, włącz radio i słuchaj komunikatów. Nie wysiadaj z auta – gumowe opony stanowią dobrą izolację przed ewentualnym porażeniem prądem od leżących na ziemi przewodów.


Warto wiedzieć…


W Arequipie, peruwiańskim mieście dość często nawiedzanym przez trzęsienia ziemi, w biurach, szkołach, hotelach, a nawet w kościołach można zobaczyć literkę „S” na zielonym tle. Ten skrót od słowa „seguro” (po hiszpańsku: „bezpiecznie”) to doskonała wskazówka, gdzie w razie czego można się schronić, wyznacza bowiem miejsce o specjalnie wzmocnionej konstrukcji.

…ZGUBIONO MÓJ BAGAŻ

Co zrobić?

rady5.jpgZagubienie bagażu to przy podróżach samolotem niemal standard. Sama przerabiałam to wielokrotnie  :-). Zdenerwowanie nic nie da – trzeba udać się do punktu zgubionego bagażu („Lost luggage”) gdzie poproszą nas o kartę pokładową (tę, z którą wchodziliśmy do samolotu) i otrzymany przy odprawie biletowo-paszportowej odcinek świadczący o nadaniu bagażu (najczęściej jest to karteczka z kodem kreskowym). Następny krok to opisanie zaginionego bagażu albo też wskazanie jego rodzaju i koloru na specjalnej planszy, potem zaś wypełnienie stosownego formularza z podaniem adresu, pod który linia ma nam bagaż przesłać (na swój, czyli linii koszt). Jeśli przylecieliśmy bez bagażu do obcego kraju, rzetelni przewoźnicy oferują rodzaj „zapomogi” na zakup najpotrzebniejszych rzeczy (a jak nie oferują sami, to powinniśmy się o nie upomnieć). Wysokość zależy od linii – zwykle jest to 100 dolarów, czasem 100 euro, chociaż kiedyś w Etiopii dano mi jedynie 10 dolarów (przy tamtejszych cenach na kilka niezbędnych rzeczy wystarczyło), a w Jemenie tylko się roześmiano. Czasem stosuje się też inny system – linia informuje do jakiej sumy można zrobić zakupy, płacimy z własnych pieniędzy, ale po przedstawieniu rachunków wydatki zostaną zwrócone. Niektórzy przewoźnicy mają też „pakiety przetrwania” które dają pechowcom bez bagażu – jest to zwykle kosmetyczka z podstawowym zestawem higienicznym, koszulka, skarpetki itp.

Ktoś zostawił? Walizki z lotniska w Santiago de Chile.Jeśli nie dostaniemy bagażu w podanym przez pracownika lotniska terminie, powinniśmy zadzwonić do biura w którym zgłaszaliśmy zaginiony bagaż (nie ma się co łudzić – sami raczej nie zadzwonią). O tym, że bagaż zgubiono „na amen” i już go raczej nie dostaniemy, możemy mówić dopiero po upływie miesiąca. Dalsza procedura to kolejne wypełnienie druków i czekanie na większe już odszkodowanie, niekiedy przekraczające tysiąc euro. Nie liczmy jednak, że linia zrefunduje nam koszty zapakowanego do pechowej walizki najnowszego modelu laptopa czy kolczyków z diamentami  – rzeczy wartościowych (także dokumentów czy kluczy do mieszkania) do odprawianego do luków bagażu wkładać nie wolno.

A jak zmniejszyć ryzyko zgubienia bagażu? Dobrze jest zainwestować w torbę lub walizkę która rzuca się w oczy np. oryginalnym kolorem. Zawsze łatwiej ją zauważyć gdy spadnie z taśmy bagażowej, mniejsze też ryzyko, że ktoś z pasażerów złapie ją przez pomyłkę. Na pewno też nie zaszkodzi bagaż podpisać (imię, nazwisko, adres, telefon), robiąc to albo na własnej, trwałej plakietce, albo na karteczce, o którą możemy poprosić przy odprawie na lotnisku. Odprawiając bagaż pamiętajmy o zdjęciu starych naklejek i przywieszek, z innych lotów – mogą one wprowadzić zamieszanie i spowodować wysłanie naszej torby do zupełnie innego miasta.

Warto wiedzieć...


Zaledwie 2 procent bagaży przewożonych przez linie lotnicze rzeczywiście się nie odnajduje. Większość z nich lokalizowana jest bardzo szybko i przylatuje kolejnym lotem, trafiając do właściciela po kilku, kilkunastu godzinach.



… POTRZEBUJĘ LEKARZA!


Co zrobić?


rady16.jpgO ile nie jesteśmy na pustyni czy w głębokim buszu, z wezwaniem lekarza raczej nie ma problemu. Zawsze można poprosić o pomoc lokalesów, a w skrajnych sytuacjach próbować zadzwonić pod awaryjny telefon 112 (działa nie tylko w całej Unii Europejskiej, ale i w wielu innych krajach, nawet Zimbabwe czy Kazachstanie). Ale uwaga! Pamiętajmy, że to telefon ogólny, z którego do pogotowia muszą nas dopiero przekierować.

Pomoc medyczna niestety kosztuje, ile – zależy od kraju. Przykładowo, samo wezwanie karetki pogotowia to w Egipcie koszt około 40 zł, a w Hiszpanii nawet 2 tys. zł. W większości państw europejskich (Unia plus Norwegia, Islandia czy Szwajcaria) „przepustkę” do bezpłatnego lub ulgowego leczenia w ramach publicznej służby zdrowia stanowi Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ). W większości wypadków ważna jest ona przez dwa miesiące, a jak ją zdobyć (przez wojewódzkie oddziały NFZ) i do czego w konkretnym kraju uprawnia, można przeczytać na stronach NFZ (http://www.nfz.gov.pl/ue/ ). Pamiętajmy jednak, że karta ta nie pokrywa kosztów konsultacji u lekarzy specjalistów, ani też transportu chorego, czy – odpukać! – transportu zwłok. Z tego też powodu wyjeżdżając za granicę warto wykupić dodatkowe ubezpieczenie, oferowane przez różne firmy (PZU, Signal Iduna, Warta,  Hestia, Compensa, Generali i inne), przy czym ważne jest, do jakiej wysokości sięga kwota ubezpieczenia, jaki jest jego rodzaj (od kosztów leczenia, następstw nieszczęśliwych wydatków, OC) i jakie są jego szczegółowe warunki. Umowy ubezpieczeniowe trzeba bardzo wnikliwie czytać, bowiem są w nich różne „haczyki”. Przykładem sytuacja kiedy osoba mająca rady15.jpgubezpieczenie narciarskie złamała nogę na schodach idąc do hotelowej narciarni. Ponieważ nie miała zwykłego ubezpieczenia zdrowotnego, a wypadek nie zdarzył się na stoku, ubezpieczyciel nie uwzględnił roszczeń poszkodowanego.

Pamiętajmy, że nawet mając polisę, przy wizycie lekarskiej kosztującej zwykle 30-50 euro, trzeba zwykle za nią zapłacić. Podobnie za leki w aptece. Przy takich stosunkowo niewielkich wydatkach musimy zbierać wszelkie rachunki, a ich refundację otrzymamy już po powrocie. Oczywiście musimy mieć też zaświadczenie od udzielającego nam pomocy lekarza, w którym stwierdzi konieczność stosowania konkretnych leków czy zabiegów. Przy poważniejszych wypadkach i związanych z tym większych wydatkach (szpital, operacja, specjalny rodzaj transportu), placówka medyczna sama już załatwi rozliczenia z firmą ubezpieczeniową. Ważne jest, aby w międzyczasie zgłosić wypadek lub chorobę na podany w polisie „numer awaryjny”, ewentualnie zrobić to zaraz po przyjeździe do kraju, no i w odpowiednim terminie przekazać ubezpieczycielowi druczek z tzw. zgłoszeniem szkody, historię choroby, no i oczywiście wszelkie kwity.


Warto wiedzieć…


Rozsądnie jest wbić sobie w telefon komórkowy tzw. numer ICE (skrót od: „In Case of Emergency” czyli „w razie niebezpieczeństwa”). Za granicą to dość popularny zwyczaj, mogący uratować życie. Chodzi o zakodowany właśnie jako „ICE” kontakt do kogoś, kto z zna naszą grupę krwi, wie na co chorujemy, na co jesteśmy uczuleni, no i może podjąć szybkie decyzje. W razie wypadku ratownicy czy lekarze bardzo często sięgają po komórki poszkodowanych i numerów ICE szukają.

…SPÓŹNIŁEM SIĘ NA SAMOLOT!

Co zrobić?

rady3.jpgCóż, najlepiej po prostu się nie spóźniać. Łatwo jednak mówić– nawet Robert Kubica nie doleciał na czas na treningi przed wyścigiem w Bahrajnie, tylko dlatego że nie zjawił się w odpowiedniej porze na lotnisku.

Jeśli spóźniliśmy się na przesiadkę, bo nasz poprzedni samolot miał „obsuw”, a cała podróż odbywa się na jednym bilecie (czyli np. lecimy LOTem i przesiadamy się na będącą w tym samym aliansie lotniczym Lufthansę), nie ma żadnego problemu – przewoźnik sam się nami zaopiekuje, przesunie na najbliższe dogodne połączenie, a jak trzeba to jeszcze na swój koszt nakarmi i zagwarantuje hotel. Gorzej jeśli przewoźnicy z sobą nie współpracują, jak na przykład w sytuacji kiedy lecimy do Londynu Ryanarem czy Wizzairem, a tam spóźniamy się na samolot British Airways do Kanady. W tej sytuacji BA nie musi wcale wzruszyć się naszym płaczem, bo skoro wcześniej skorzystaliśmy z usług konkurencji, to już teraz nasz problem. Wniosek? Przy skomplikowanych, przesiadkowych połączeniach warto zastanowić się, czy nie zainwestować w ciąg przelotów objętych jedną rezerwacją.

rady9.jpgA co jeśli po prostu za późno stawiliśmy się do odprawy bagażowo-biletowej, którą zamyka się na ogół 40 minut przed odlotem? Oczywiście jest różnica czy powodem była nasza beztroska, bo trzeba było wcześniej wyjść z domu i przewidzieć że mogą być korki, a co innego jeśli w drodze na lotnisko trafiliśmy na wypadek i prowadziliśmy akcję ratunkową. Ale... Pracownicy lotniska mogą, ale nie muszą być czuli na nasze opowieści. Na ogół słyszeli już setki różnych tłumaczeń (ponoć rekordy popularności bije historia pt. „złapaliśmy gumę”), a poza tym i tak obowiązują ich konkretne procedury. Jeśli już w drodze na lotnisko wiemy, że na pewno się spóźnimy, warto zadzwonić do biura danej linii i wyjaśnić nasz problem – może w drodze wyjątku odprawa zostanie specjalnie dla nas trochę przedłużona? Zawsze to można po cichu liczyć na „szczęście w nieszczęściu”, czyli że nasz samolot będzie miał opóźnienie, rozpocznie się strajk obsługi, albo padnie system komputerowy który przyblokuje odprawy.

Jeśli jednak samolot odleci (bez nas), musimy postarać się o jak najszybsze przeniesienie na pierwszy możliwy lot, być może nawet do innego miasta (w takiej sytuacji pewnie będzie nam już wszystko jedno, czy z odległej Lizbony przylecimy do Warszawy, czy do Krakowa). Na jakich zasadach jest to możliwe zależy od naszego biletu. Droższe bilety zwykle pozwalają na bezkosztową zmianę lotów, przy tańszych trzeba się liczyć z koniecznością uiszczenia pewnej opłaty (zwykle kilkadziesiąt dolarów), albo uzupełniania różnicy do ceny biletu na nowe połączenie. Może się też okazać, że jedyne co możemy zrobić to kupić nowy bilet (dotyczy zwłaszcza tzw. tanich linii), albo… iść na dworzec kolejowy. Czy dostaniemy zwrot pieniędzy za niewykorzystany bilet, też zależy od jego rodzaju. Czasem można liczyć na całość zapłaconej za niego kwoty, czasem do odzyskania są jedynie podatki i opłaty lotniskowe, ale może być i tak, że od razu możemy bilet wyrzucić, bo nie dostaniemy za niego ani grosza.

rady7.jpgCo do rozmów z pracownikami lotniska to różne mogą być taktyki, ale lepiej panować nad emocjami - gorączkowanie się, straszenie skargami do najwyższych władz, wymyślanie i zarzucanie złośliwości, może tylko pogorszyć sytuację. Czy mogą coś zdziałać zabiegi typu płacz, albo odwrotnie – zalotny uśmiech (narzędzie pań), komplementy (narzędzie panów), łapówka (tylko w niektórych krajach), wesoły żart i inne tego pomysły – cóż, każda sytuacja jest inna. Miejmy  jednak świadomość, że nawet jeśli ktoś pójdzie nam na rękę i przesunie nas za darmo na kolejny lot, choć teoretycznie nie powinien tego robić, nie znaczy że następnym razem też tak się uda. Lepiej żeby tego następnego razu nie było!


Warto wiedzieć…

Jeśli masz bilet na podróż wieloodcinkową, bo np. lecisz dookoła świata, a z jakiegoś powodu, niekoniecznie nawet spóźnienia, odpuściłeś sobie jeden z lotów, koniecznie poinformuj o tym dane linie. Niestawienie się do odprawy może spowodować, że „wypadniesz” z dalszej trasy – wszystkie dalsze loty, także powrotne, zostaną anulowane.

…ZOSTAŁEM BEZ KASY!

Co zrobić?

rady18.jpgJeśli zaszalałeś i przehulałeś w kasynie wszystkie swoje fundusze, albo całą zawartość portfela zainwestowałeś w okazyjnie kupione kamienie szlachetne (które pewnie wcale szlachetne nie są), to trudno ci współczuć. Co innego jeśli zostałeś bez pieniędzy ze względu na jakąś przykrą przygodę (np. napad albo powódź która zabrała ci ubranie z portfelem), na dodatek karta nie działa (albo też ją straciłeś), a na miejscu nie masz nikogo, kto by cię poratował.

Najprostszym rozwiązaniem jest umówienie się z kimś, kto mógłby nam podesłać pieniądze z Polski – choćby przekazem Western Union, który ma swoje placówki nawet w tak egzotycznych krajach jak Rwanda, Dżibuti czy Tuvalu. Jak zrobić taki przekaz możemy dowiedzieć się przez stronę http://www.westernunion.com.pl lub przez infolinię 801 120 224 – (dla dzwoniących z polskich telefonów stacjonarnych) i 0048 22 591 2224 (dla telefonów komórkowych i z zagranicy).

W sytuacji zupełnie awaryjnej możesz zgłosić się do polskiego konsulatu. Uzyskanie tzw. pożyczki konsularnej nie jest obecnie łatwe, ale w wyjątkowych sytuacjach jest możliwe, o ile zobowiążemy się do natychmiastowego oddania tej kwoty po powrocie do kraju. Inna możliwość to przekazanie przez konsulat pieniędzy wpłaconych wcześniej przez kogoś w kraju na rachunek MSZ.

rady11.jpgNajbardziej paradoksalna sytuacja ma miejsce jeśli mamy pieniądze i… nie możemy ich użyć. Tak się zdarza coraz częściej w różnych egzotycznych miejscach z dolarami USA, a konkretnie z banknotami starszego typu. W wielu krajach Afryki (np. w Namibii, Ugandzie, Etiopii, czasem w Egipcie) czy Azji (malezyjskie Borneo, Wietnam etc.) pojawia się problem z płaceniem banknotami z tzw. "małymi głowami" (chodzi o portrety amerykańskich prezydentów). Czasem kłopoty sprawiają także „duże głowy” wydrukowane przed 2001 rokiem – takie sytuacje miałam np. w Rwandzie, Namibii, czy na indonezyjskiej Papui. Aby uniknąć niespodzianek warto konsultować się z osobami, które były w danym kraju. Jeśli nie mamy podróżujących znajomych, można rzucić zapytanie o pieniądze na forach internetowych. Do najpopularniejszych w Polsce należy http://www.travelbit.pl/forum/ , natomiast tym którzy posługują się językiem angielskim polecam http://www.lonelyplanet.com/thorntree .

Warto też pamiętać, że wbrew powszechnemu mniemaniu wcale nie wszędzie dolary są mile widziane. Na przykład w Korei Północnej na amerykańską walutę często nikt nie chce patrzeć, za to na euro, owszem! Wciąż można też trafić do miejsc, w których miejscowi w ogóle nie znają „zielonych”, co oznacza że trzeba mieć lokalne pieniądze (tragarze na indonezyjskiej Papui nie chcieli przyjąć dolarowych napiwków, bo nie wiedzieli co to za papierki!). O tę lokalną walutę zadbać odpowiednio wcześniej – nie raz już mi się zdarzyło, że będąc na jakiejś odległej prowincji nie było gdzie wymienić pieniędzy (tak było np. w Algierii). Gdzie rady17.jpgnajkorzystniej to zrobić, podpowiedzą miejscowi. Oczywiście warto zapytać o pobierane prowizje – na lotnisku w Chicago przy wymianie 20 dolarów kanadyjskich na amerykańskie, chciano mi potrącić aż 6 dolarów „commission”. Na ogół lepsze kursy wymiany niż na lotniskach oferuje się w kantorach w mieście, choć są też kraje gdzie nie ma to znaczenia. Tak jest np. w Chinach, gdzie niezależnie czy w banku w centrum miasta, czy na lotnisku, czy w hotelu, wszędzie jest taki sam kurs. Coraz mniej jest natomiast krajów gdzie funkcjonuje „czarny rynek” ale jeśli takowy jest, opłaca się z niego korzystać. Różnice mogą być bardzo duże – przykładem Birma, gdzie oficjalnie za 1 dolara dostaniemy ok. 6,5 kyat, za to na czarnym rynku aż 900!


Warto wiedzieć…


W wielu krajach przy wymianie dolarów USA o małych nominałach (1, 2, 5-dolarówki) będą nam liczyli gorszy kurs niż przy 50 albo 100-dolarówkach. Małe nominały warto jednak mieć – przydadzą się na napiwki czy drobne zakupy.

… ZAMACH, WOJNA, KATASTROFA, KLĘSKA ŻYWIOŁOWA

Co zrobić?

rady1.jpgSą rejony, gdzie wiadomo że bezpiecznie nie jest, tak więc zanim się tam wybierzemy, zastanówmy się, czy naprawdę musimy tam jechać. Warto śledzić komunikaty, a dokładniej „ostrzeżenia dla podróżnych”, jakie MSZ zamieszcza na http://www.msz.gov.pl/Poradnik,Polak,za,granica,20735.html .  Na przykład w końcu 2010 roku wisiały na tej stronie ostrzeżenia przed wyjazdami do Burkina Fasso oraz do Indii (zamachy terrorystyczne), Mali (porwania cudzoziemców), a także do Nigerii (epidemia różyczki i cholery).

Niebezpieczne zdarzenia mogą wystąpić jednak wszędzie. Dlatego też dobrze, jeśli nasi bliscy znają nasze plany, przy czym im bardziej szczegółowe informacje im zostawimy (włącznie z danymi o przelotach czy nazwami hoteli, o ile je znamy), tym łatwiej będzie w razie czego ustalić, co się z nami dzieje. Bardzo użyteczne jest prowadzenie bloga – dzięki niemu nie tylko uwiecznimy różne przygody i ciekawe informacje, ale w razie czego jest to dobre narzędzie do śledzenia naszej trasy.

Jeśli wiemy, że w rejonie w którym jesteśmy coś tragicznego się wydarzyło (przeszedł tajfun albo tsunami, rozpoczęły się zamieszki, doszło do poważnego wypadku drogowego czy wybuchu bomby), zanim nasi przerażeni bliscy zaczną poruszać niebo i ziemię, sami dajmy im znać, że wszystko w porządku. Pamiętajmy że żądne sensacji media często tworzą przejaskrawiony obraz sytuacji, nie mówiąc o tym że często niebezpieczeństwo występuje bardzo lokalne, a kraj o który chodzi jest bardzo duży i w innych rejonach gwarantujący spokojne, sielankowe wakacje. Pamiętam jakie pretensje miała moja rodzina, kiedy w czasie mojej podróży po Chile polska telewizja pokazywała straszne rady14.jpgpowodzie jakie dotknęły chilijską stolicę (fakt, trochę osób  wtedy zginęło), a właśnie wtedy urwał się ze mną kontakt. Na nic zdały się tłumaczenia, że byłam w tym czasie na Pustyni Atacama i w ogóle nic o żadnych powodziach nie wiedziałam!

Czasem jednak sytuacja polityczna czy związana z siłami natury jest na tyle poważna, że warto skontaktować się z polskim konsulatem, który w razie czego pomoże w kontakcie z rodziną, zapewni bezpieczeństwo, być może zajmie się ewakuacją. Nie myślmy w takich sytuacjach o kosztach i straconych pieniądzach – życie jest warte każdej ceny. Zresztą w kryzysowych sytuacjach przewoźnicy, hotele czy biura turystyczne idą klientom na rękę i zwykle nie biorą opłat za zmiany czy rezygnacje. Co ważne w „kryzysowych chwilach”, to nie poddawać się panice, wykazywać cierpliwość (trudno, trzeba się pogodzić z chaosem organizacyjnym) i w razie możliwości – pomagać tym, którzy tego potrzebują. 


Warto wiedzieć…

Wszelkie poważne sytuacje awaryjne, które dotyczą polskich obywateli podróżujących za granicą, można zgłaszać pod całodobowy numer interwencyjny działającego w ramach Ministerstwa Spraw Zagranicznych Departamentu Konsularnego i Polonii – tel. 00 48 22 523 90 00.

SPRZĘTOWE ABC

Vademecum podróżnika

Strefa outdooru

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!