Image
Image
Image
Image

Święty Antoni od szalonych zjazdów

ST. ANTON AM ARLBERG (NARTY W AUSTRII)

Oglądaliście film „Szaleńczy zjazd” w którym Robert Redford szusuje na nartach? Są tam sceny kręcone w tyrolskim Sankt Anton am Arlberg. Niewielkie miasteczko, a właściwie położone nad nim stoki, to dla narciarzy jedno z kultowych miejsc. I bynajmniej nie wcale z powodu Redforda.


stanton1.jpg„Szaleńczy zjazd” (w wersji oryginalnej „Downhill Racer”) to film w pewnym stopniu historyczny – powstał w 1969 roku, czyli dobre 40 lat temu. Nie wiem czy Redford później jeszcze w St. Anton na nartach jeździł, ale tajemnicą poliszynela jest to, że znani z pierwszych stron gazet ludzie często tu bywają. Na przykład szwedzki król, Karol Gustaw XVI  z małżonką, królową Sylwią. Albo słynny śpiewak operowy José Carreras wraz z rodziną. Nie obawiajmy się jednak – miasteczko, choć słynne, nie ma wcale nadętej, przesiąkniętej snobizmem atmosfery, chociaż jak najbardziej zasłużenie należy do prestiżowego grona kilkunastu miast tworzących grupę „The Best of Alps” (należy do niej również szwajcarski St. Moritz czy francuskie Chamonix). A wracając do celebrytów, to na stokach trudno ich rozpoznać – wolą zachować anonimowość, wtapiając się w tłum miłośników śniegu z różnych stron świata.




Na granicy landów


st anton30.jpgPlanując wyjazd pamiętajmy, że miasteczek o nazwie St. (Sankt) Anton jest w Austrii kilka. W tym przypadku chodzi o St. Anton am Arlberg. Arlberg to znajdująca się na wysokości 1793 m n.p.m. przełęcz, stanowiąca granicę między dwoma landami: Tyrolem (od wschodu) i Voralbergiem (od zachodu). Tereny narciarskie są z obydwu stron przełęczy – foldery i strony z Internetu zachwalają, że na jeden skipass (tak zwany Arlberg Card) mamy dostęp do 85 kolejek i wyciągów obsługujących 280 km ubitych nartostrad i 180 km tras dla fanów jazdy w głębokim śniegu. Dość powiedzieć, że Arlberg to jeden z najlepszych regionów narciarskich nie tylko Alp, ale świata -tak przynajmniej dowodzą notowania w różnorakich rankingach. Nie przeszkadza, że nie ma tu lodowców – śniegu jest tyle, że po rozpoczęciu sezonu w listopadzie, można jeździć do końca kwietnia.

st stantoni20.jpgOczywiście na kaprysy klimatu gospodarze są przygotowani - 60 procent stoków może być zasypana śniegiem z armatek. Pamiętajmy jednak, że wspomniane 280 km nartostrad dotyczy całego Arlbergu, który obejmuje dwa niezależne podregiony. Jeden z nich to położone po stronie Vorarlbergu stoki wokół miasteczek Lech i Zürs, drugi - tyrolskie miejscowości: St. Anton, St. Christoph i Stuben. Pomiędzy jednym i drugim podregionem połączenia wyciągami nie ma (jest planowane, ale nie zgadzają się ekolodzy). Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby wybrać się na sąsiednią stronę samochodem albo skibusem (z St. Anton do Lech jest 19 km), choć właściwie nie za bardzo jest taka potrzeba, bo i w samym Anton i okolicy jest wystarczająco dużo stoków do jeżdżenia. W sumie po stronie tyrolskiej na narciarzy czeka 122 km tras, z czego 49 km niebieskich (łatwych), 49 km czerwonych (średniotrudnych) i 24 km czarnych (trudnych).




Pół tysiąca na starcie

 

Chociaż z położonego na wysokości 1300 m n.p.m. St. Anton możemy dostać się na nartostrady różnymi wyciągami, ciekawość pcha nas do najsłynniejszego: gondoli Galzigbahn. Nazwa dotyczy pierwszej w Austrii kolejki linowej, uruchomionej w 1937 roku. W 2006 roku zastąpiono ją super nowoczesną konstrukcją przypominającą „diabelskie koło”, które przenosi pasażerów z parteru na poziom startowy.


stanton2.jpgPo dwóch przesiadkach na kolejne gondole docieramy do najwyższego punktu, do którego można dotrzeć wyciągiem, a dokładniej na sięgający 2811 m n.p.m. szczyt Valluga, nazywany z estymą „królową Arlbergu”. Kiedy stajemy na przykutym do skał niewielkim tarasie, z wrażenia nie zwracamy już uwagi na zatykający dech porywisty wiatr – zachwycamy się panoramami Alp Tyrolskich tworzącymi istne„morze gór”. Z tabliczki na szczycie dowiadujemy się, że to kolejne miejsce gdzie przebiega granica landów. Ze zdziwieniem obserwujemy ekipę szykującą się do zjazdu na stronę Vorarlbergu. Oficjalnie ze szczytu Vallugi trasy nie ma, ale jeśli mamy ze sobą doświadczonego przewodnika, który wie, jak poprowadzić nas między skałami, a my sami lubimy ekstremalną jazdę off-piste, możemy na nartach zjechać aż do Lech.

st anton24.jpgMy jednak pozostajemy wierni stronie tyrolskiej. Wracamy kolejką do miejsca gdzie zaczyna się normalna trasa (i gdzie zostawiliśmy narty), po czym mamy frajdę z liczącego 10,2 km szusowania do samego St. Anton. Końcowy odcinek, zakończony stadionem z miejscami dla publiczności, to trasa z homologacją FIS – wykorzystuje się ją m.in. przy zawodach narciarskiego Pucharu Świata, a w 2001 roku odbywały się na niej Mistrzostwa Świata. Z innych imprez - co roku, pod koniec zimy, organizuje się tutaj słynny masowy wyścig „Weisse Rausch”, czyli w luźnym tłumaczeniu: „Biały Dreszcz [emocji]”. Startować może każdy (jest podział na kategorie: zwykłe narty, snowboard, telemark i krótkie narty, nie przekraczające metra), chociaż ze względów bezpieczeństwa liczba uczestników ograniczona jest do 500 osób. Zasada jest prosta: zwycięża ten, kto najszybciej pokona dziewięciokilometrowy zjazd.

Najsłynniejszy jednak wyścig kojarzony z St. Anton to „Arlberg-Kandahar”. Spece od geografii skojarzą zapewnie, że Kandahar to nazwa prowincji i miasta w południowym Afganistanie, chociaż w tym przypadku chodzi o wielkiego miłośnika narciarstwa, brytyjskiego wojskowego Fredericka Sleigh Roberts`a (1832-1914), który za zasługi na polu bitwy pod Kandaharem otrzymał tytuł Hrabiego Kandahar. Wyścig Kandahar odbył się po raz pierwszy w 1928 roku właśnie w St. Anton. i odbywa się od tej pory systematycznie, chociaż teraz już w różnych alpejskich ośrodkach (w St. Anton po raz ostatni w 2007 roku).




Kolebka alpejskiego narciarstwa


Położone w dolinie, wzdłuż biegu rzeki Rosanny miasteczko St. Anton wydaje się spore, bo jest mocno rozciągnięte. W rzeczywistości na stałe mieszka tu zaledwie 2,5 tys. osób, chociaż trzeba doliczyć jeszcze 10 tys. turystów, mogących się zakwaterować w licznych hotelach i pensjonatach. Zdecydowanie bardziej kameralne jest St. Christoph (tylko 30 mieszkańców!), do którego można przedostać się z St. Anton choćby metodą kombinacji tras i wyciągów. Ulokowane niemal tuż przy Przełęczy Arlberg, zasypane śniegiem budynki, wyglądają wręcz pocztówkowo – to jeden z moich ulubionych alpejskich widoków.

stanton4.jpgO miejscu tym zrobiło się głośno już w XIV wieku, kiedy miejscowy pasterz, Heinrich Findelkind wybudował schronisko dla wędrowców pokonujących trudny, górski szlak. Inicjatywa była godna pochwały - wielu ludzi ginęło w tym rejonie ze względu na trudne warunki pogodowe, lawiny, wychłodzenie i wyczerpanie. Z czasem spartańskie lokum zamieniło się w jeden z najlepszych alpejskich gościńców, słynący z doskonałej kuchni i dobrze zaopatrzonej piwniczki z winem. Poniekąd wino właśnie sprawiło, że schronisko stało się ważnym miejscem w historii narciarstwa.

To właśnie tutaj, w 1901 roku, delektując się zawartością kielichów, zebrane towarzystwo wpadło na pomysł aby założyć klub narciarski. Powstały wówczas Ski Club Arlberg (SCA) był pierwszym w całych Alpach, a przyjęte wówczas logo - dwie skrzyżowane narty z kołem ratunkowym w tle, na przestrzeni dziesięcioleci stały się jednym z najlepiej rozpoznawalnych symboli w narciarskim światku. Klub istnieje do tej pory, ciesząc się opinią jednego z najstarszych na świecie, a zarazem najbardziej prestiżowych, przy czym obecnie liczy 6,5 tys. członków z 47 krajów. Wychowankami SCA były takie narciarskie sławy jak Trude Jochum-Beisert (trzykrotna medalistka olimpijska i mistrzyni świata w zjeździe, mająca największe sukcesy w latach 1948-52), urodzeni w St. Anton Karl Schranz (trzykrotny mistrz świata – w 1962 roku w zjeździe i kombinacji alpejskiej oraz w 1970 r. w gigancie) oraz Gertrud Gabl (zwyciężczyni alpejskiego Pucharu Świata sezonu 1968/69, zmarła tragicznie w lawinie, w pobliżu swojej rodzinnej miejscowości), czy Mario Matt (trzykrotny mistrz świata w slalomie i kombinacji alpejskiej – w 2001 i 2007 roku).

st anton 22.jpgPowstanie klubu związane było z napływem coraz liczniejszych turystów. Przez wieki St. Anton i okolice odcięte były od świata, jednak odkąd w 1884 otwarto linię kolejową łączącą Austrię ze Szwajcarią, dotarcie tutaj przestało być problemem (na miejscowej stacji zatrzymywał się nawet Orient Express). W 1907 roku w miasteczku rozpoczął działalność pierwszy instruktor, Hannes Schneider, który w technice jazdy na nartach wprowadził nowy styl zwany od tej pory „Szkołą Arlberską”. Ponieważ chętnych do szkolenia się nie brakowało, liczba instruktorów z roku na rok szybko się zwiększała. W latach 30. XX wieku wielu z nich wyemigrowało do Ameryki Północnej, popularyzując narciarstwo alpejskie po drugiej stronie Atlantyku. Obecnie w regionie Arlberg pracuje ponad tysiąc instruktorów narciarstwa!

Jeśli zaś chodzi o legendarnego, pochodzącego z pobliskiej wioski Stuben, Hannes`a Schneidera, słynny instruktor zmarł w 1955 roku, przy czym za swoje liczne zasługi (m.in. także i to że w czasie II wojny światowej szkolił jedną z amerykańskich Dywizji Górskich), został uhonorowany pomnikiem postawionym w pobliżu centrum St. Anton, przed Muzeum Narciarstwa. Pamięć o dawnych czasach nie ogranicza się jednak wyłącznie do muzealnych eksponatów. Jak się dawniej jeździło i na jakim sprzęcie, można zobaczyć w praktyce podczas organizowanych w końcu stycznia zawodów zwanych „Nostalgia Ski Race”. W tym przypadku zwycięża wcale nie najszybszy, ale ten, kto zrobi ciekawszy pokaz w stylu retro.




Święty i grzeszny


stanton21.jpgNazwa „Sankt Anton” to nic innego jak „Święty Antoni”. Tyrolczycy od wieków słynęli ze swojej pobożności. „Świętych” miejscowości jest zresztą w okolicy więcej – wspomniany przysiółek na przełęczy, czyli Święty Krzysztof (St. Christoph), a także sąsiedni Święty Jakub (St. Jakob). Dzisiaj o „świętości” przypominają co najwyżej kościoły. W St. Anton jest ich kilka, przy czym najstarszy i najważniejszy (bo parafialny) to wybudowany w końcu XVII wieku kościół pod wezwaniem, a jakże, świętego Antoniego. Zdecydowanie większym powodzeniem niż Domy Boże cieszą się jednak liczne w miasteczku bary i kluby nocne. Kiedy późnym wieczorem spaceruję po reprezentacyjnym deptaku, spotykam wielu narciarzy, którzy dzielnie dzierżąc narty dopiero wracają, bynajmniej nie ze stoków. Ich chwiejny krok dowodzi, że bardzo zaangażowali się w zabawę w ramach tak zwanego après-ski. Inni wolą inny układ – drink po nartach, potem odpoczynek i zabawę do świtu.

Do najsłynniejszych barów, w których sprowadzani z różnych stron świata DJ-e gwarantują imprezy do godziny szóstej rano, należy „Kandahar”. Jak widać nawet nazwy lokali w St. Anton nawiązują do historii narciarstwa. –W 2003 roku wygraliśmy plebiscyt na najlepszy klub nocny w całych Alpach – chwali się obsługa. Konkurencja jest jednak spora, bowiem każdy lokal próbuje zaproponować coś oryginalnego. Choćby „Bar Cuba” gdzie jedną z propozycji jest drink o jakże działającej na wyobraźnię nazwie „Sex on the Piste” („Seks na nartostradzie”).

st anton15.jpgA co jeśli wolimy mniej rozrywkowy, bardziej sportowy styl wakacji? Oprócz nart możemy skorzystać z któregoś z torów saneczkowych – najdłuższy z nich ma 4,3 km długości i jest podświetlany, tak więc można się na niego wybrać choćby po kolacji. Koniecznie trzeba też zobaczyć dumę miasta – obiekt zwany Arlberg-Well.Com. Dziwna nazwa jest skrótem od określenia „Center für Wellness und Kommunikation”, zarazem - częścią adresu internetowego, no i nawiązaniem do niemieckich i angielskich słów „witamy” (Willcommen/Welcome). W nowoczesnym budynku jest wszystko czego możemy potrzebować na wakacjach: basen, siłownia, lodowisko do jazdy na łyżwach i do alpejskiego curlingu (tak zwany eisstockschiessen), kryte korty tenisowe, no i ośrodek spa z propozycjami do których należy specjalny „masaż dla narciarzy”.

Jedno jest pewne: trudno St. Anton nie polubić. Kiedy spotkani na stoku znajomi mówią mi: -To już nasz trzeci urlop w tym miejscu” – zupełnie mnie to nie dziwi.





INFORMACJE PRAKTYCZNE:


Dojazd:
Z Warszawy do St. Anton jest 1200 km. Trzeba pamiętać o konieczności kupienia winietki upoważniającej do korzystania z austriackich autostrad i dróg szybkiego ruchu (przy przejeździe przez Czechy również). Można też dojechać do St. Anton pociągiem – stacja znajduje się w centrum miasta.

Dolot:
Najbliższe lotniska znajdują się w Innsbrucku (100 km), w Monachium (190 km) i w Zurychu (200 km). Bezpośrednio z Polski można dolecieć do dwóch ostatnich wymienionych miast.

Orientacja w mieście: St. Anton jest dość rozciągnięte, ale orientację w nim ułatwiają literowe oznaczenia dzielnic (jeśli wiemy pod jaką „literką” mieszkamy, szukamy na zjazdach z obwodnicy np. „C”, „F” itp.). Ponieważ centrum jest zamknięte dla samochodów, trzeba być przygotowanym na ograniczenia ruchu i parkowania – my zostawialiśmy auto koło dworca kolejowego.

Skipassy: W sezonie 2010/11 1-dniowy karnet dla dorosłych kosztuje  42,50-44,50 euro, 6-dniowy 186-212 euro, dzieci do 8 lat jeżdżą gratis, seniorzy i młodzież mają zniżki. Skipass ma formę karty chipowej za którą pobierana jest zwrotna kaucja w wysokości 5 euro.

Muzeum: Eksponaty dotyczą narciarstwa, historii regionu oraz budowy tunelu pod przełęczą Arlberg. Wstęp – 4 euro, czynne codziennie oprócz poniedziałków od godziny 15 do 21.

Centrum sportowe:
W sezonie zimowym otwarte codziennie od 10 do 22. Ceny: basen – 12,50 euro (od godz. 19-9,50), basen z saunami – 17,50 euro (po godz. 19- 14,50), siłownia – 8 euro, lodowisko – 3,50 euro, masaż całego ciała (50 min.) - 49 euro. Szczegóły: http://www.arlberg-well.com 

Internet: http://www.arlbergerbergbahnen.com , http://www.stantonamarlberg.com , http://www.arlberg.net

SPRZĘTOWE ABC

Vademecum podróżnika

Strefa outdooru

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!