Artykuły
FISTASZKI? NIE, GORYLE!
Większość z nas egzotycznej nazwy „Gabon” pewnie by nawet nie kojarzyła, gdyby nie Jarosław Kaczyński, który wspomniał ten kraj w swojej słynnej wypowiedzi z roku 2009. Aż dziwne, że w Gabonie turystów niemalże nie ma. Dla tych, którzy kochają dżunglę i dziką przyrodę, to prawdziwy raj!
Do tej pory można w internecie znaleźć złośliwe przypomnienia, jak to prezes Kaczyński dość lekceważąco stwierdził, że Gabon to „niezbyt wielkie państwo afrykańskie, gdzie poważną rolę odgrywają orzeszki ziemne”.
Co do wielkości to bez przesady, Gabon wcale nie jest taki mały (267 tys. km2) – jego powierzchnia tylko niewiele odstaje od powierzchni Polski, nie mówiąc o tym, że to jedno z najbardziej stabilnych politycznie i bogatych ekonomicznie państw regionu. Co do fistaszków, to owszem, jest to rejon ich uprawy, ale żadnej znaczącej roli w ekonomii Gabonu nie odgrywają. Zwłaszcza, że jest to kraj zaskakująco zasobny w bogactwa mineralne – posiada ropę naftową (zajmuje 39 miejsce w świecie w jej wydobyciu), rudy manganu czy uranu. Dodatkowo źródłem dochodów państwa jest masowo wysyłane na eksport drewno.
To co ma do zaoferowania Gabon symbolicznie wyjaśnia jego składająca się z trzech różnobarwnych pasków flaga. Żółty pasek oznacza słońce oraz przecinający kraj równik. Zielony to naturalne bogactwa Gabonu, do których zalicza się też dżunglę. Pas niebieski to ocean, a konkretnie Atlantyk, do którego kraj ma dostęp na odcinku prawie 900 km.
W odwiedzinach u goryli
Ja do Gabonu przyjeżdżam specjalnie dla goryli, których jest w tym kraju więcej niż gdziekolwiek indziej. Dokładniej – dla goryli nizinnych (dla odróżnienia od górskich, które widziałam wcześniej w Rwandzie). Na spotkanie z nimi, wraz z kolegą z którym podróżuję, wybieramy się do parku narodowego Lopé, gdzie aby wejść głębiej do dżungli, wynajmujemy lokalnego przewodnika. Przedzieramy się przez zielony gąszcz, w którym często nie było widać nawet nieba, przez dwa dni. Wilgotność jest straszna – po kilkunastu minutach w zielonym piekle przepocone koszule lepią nam się do ciała, a radość z przebywania w fascynującym w sumie otoczeniu, psują dotkliwie dające się we znaki insekty. Po drodze widzimy tropy lamparta, mijamy pnie drzew z wyraźnymi śladami słoniowych kłów, ale goryli – żadnych. Ghislaim, nasz przewodnik dwoi się i troi, aby wykazać się znajomością dżunglowych ciekawostek – pijemy wodę z przeciętych maczetą lian, oglądamy przypominające watę wypełnienie drzewa kapokowego, znajdujemy modliszki, tyle że… przecież nie to jest naszym celem. Kiedy już powoli zaczynamy godzić się z myślą, że nie dane nam zobaczyć dzikie goryle, przewodnik nagle staje, bierze w ręce złamane źdźbła trawy, z namaszczeniem wącha i z okiem znawcy stwierdza: -Gdzieś tu są! Rzeczywiście – wkrótce je wypatrujemy. Kilkadziesiąt metrów przed nami w koronach drzew siedzi matka z młodym. To nic że są zbyt daleko na zrobienie dobrych zdjęć – zobaczenie dzikiego goryla w naturalnym otoczeniu, to doświadczenie bezcenne, którego nie zapomina się do końca życia.
Mandryl a sprawa seksu
Dwa tygodnie później widzimy goryle z bliska. W innym miejscu, rezerwacie Lékédi, gdzie mieści się coś na wzór ośrodka przygotowującego małpy „po przejściach” do powrotu do natury. Część z nich to sieroty, które były świadkami zabicia matki. Niestety, zabijanie małp to w Gabonie, a także w innych państwach tej części Afryki – codzienność. Świadczą o tym choćby przydrożne stragany, na których obok antylop, węży i pancerników wiszą na hakach oblepione muchami małpy. Fakt, na niektóre gatunki w wyznaczonych okresach polować można, bo ludzie muszą coś jeść, ale naczelne takie jak goryle czy szympansy, są oficjalnie pod bezwzględną ochroną. Tylko że przepisy sobie, a rzeczywistość sobie. –Uwielbiam jeść goryle – wcale się z tym nie kryjąc wyjawia mi pewien młody człowiek. Widząc moje zainteresowanie tematem, wyjaśnia: -Najbardziej mózg! Bo ja chcę być taki mądry jak goryl. Po chwili jeszcze dodaje: -Ale jadam też dłonie! Widząc moją zaskoczoną minę szybko uzupełnia: -Trenuję boks, więc chciałbym przejąć trochę gorylej siły… -To co, polujesz na goryle? – drążę temat. –A gdzie tam! Polować nie można, bo to zakazane. Za to idzie się do więzienia i płaci wysokie kary. Mój ojciec jest policjantem i jak zarekwiruje zdobycze przemytników, to przynosi je do domu… - wyczerpująco wyjaśnia chłopak.
Bez komentarza… Po zabiciu dorosłego goryla, osierocone maleństwo kłusownicy często zabierają ze sobą, oddając wioskowym dzieciakom w charakterze maskotki. Ciężki los takiej małpy – przywiązana krótkim łańcuchem opędza się od uprzykrzających jej życie psów i dzieci. Jeśli ma szczęście, trafią na nią wolontariusze organizacji chroniących zwierzęta i zabiorą do miejsca takiego jak Park Lékédi. Czasem ma szanse wrócić na wolność, czasem nie.
Goryle w Lékédi mieszkają na wyspie, bo przez to, że nie umieją pływać, nie uciekną z niej. Kiedy podpływamy tam wiosłową łódką, pełne ciekawości wychodzą na brzeg. Tym razem mamy je na wyciągnięcie ręki, ale to jednak nie to samo, co wytropić w dżungli ich pobratymców żyjących na wolności. Potem jedziemy do szympansów. Obserwujemy je spacerując po rozwieszonych między koronami drzew mostach linowych. Już mamy odjeżdżać, gdy jedna z małp podchodzi do ogrodzenia przy parkingu, jakby chcąc z nami „pogadać”. –To Charlie – przewodnik przedstawia nam sympatycznego samca. Patrząc na jego ręce, twarz, mimikę, nie mamy wątpliwości że to nasz „kuzyn”.
Najbardziej zaskakujące jest spotkanie z mandrylami, małpami żyjącymi dziko tylko w tym zakątku świata, wpisanymi do Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych. Nie musimy ich specjalnie szukać - zlokalizowanie przemieszczanie się stad ułatwiają zamontowane niektórym osobnikom nadajniki GPS. To najbardziej kolorowe ze wszystkich małp, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę przewodzącego w stadzie samca alfa z pyskiem w jaskrawe, niebiesko-czerwone paski i potężnym, równie kolorowym zadem. Tylko on ma prawo do bliskich kontaktów z samicami ze swego haremu, inne samce muszą zaakceptować wstrzemięźliwość seksualną, chyba że wolą odejść do jakiegoś kawalerskiego stada lub metodą puczu pozbawić big-bossa jego funkcji.
Afrykańskie elegantki
A właśnie, w kwestii przywództwa i zwalczania puczów… Na przestrzeni 57 lat swojej niepodległości (uzyskał ją w 1960 roku, od Francji) Gabon miał tylko 3 prezydentów. Drugi z nich, Omar Bongo, sprawował swój urząd przez 42 lata, choć wszyscy zdają sobie sprawę, że wpływ na to mają dyktatorskie metody i udowadniane fałszowanie wyborów. Znamienne jest, że Bongo chętnie podkreślał swoje ubogie pochodzenie, opowiadał, że matka urodziła go w polu, ale skąd się po latach wzięło 130 mln dolarów na jego prywatnym, zagranicznym koncie bankowym, wytłumaczyć nie umiał. Po śmierci, w roku 2009, zastąpił go jego syn, Ali Bongo Ondimba i wszystko wskazuje na to, że jeszcze porządzi, choć on akurat dopuszcza możliwość swojej zmiany. Kiedy jestem w Gabonie trwają akurat przygotowania do elekcji, tak więc w jednej z wiosek trafiamy więc na przedwyborczy wiec jednego z kandydatów. Zaskakuje nas zaangażowanie kobiet – ubrane w koszulki swojego kandydata nie tylko trzymają własnoręcznie zrobione transparenty, ale z zapałem krzyczą, tańczą, a kiedy zaczyna się walenie w bębny, wpadają w istny trans. Nie przeszkadzają im w tym nawet noszone na plecach, zawinięte w chusty dzieci. Na jedną kobietę przypada ich tutaj statystycznie pięcioro!
Przy okazji trudno nie zwrócić uwagi, że gabońskie kobiety lubią się stroić. Nawet te najbiedniejsze, na publiczne wyjście zakładają kolorowe, eleganckie suknie i nie szczędzą czasu na fryzury. Salony fryzjerskie są na każdym kroku, nawet jeśli określenie „salon” oznacza rozpadającą się budę, czy tylko wystawione na ulicę krzesło. Aktualnym hitem są kolorowe sztuczne włosy, które wplata się w naturalne tworząc w ten sposób barwne warkoczyki. Dominują fioletowo-burgundowe, na drugim miejscu są niebieskie.
Trzeba przyznać, że Gabończycy są mili i bezinteresownie pomocni i to nawet jeśli mamy problem z porozumiewaniem się. Językiem urzędowym nadal jest francuski, ale w użyciu jest około 40 różnych dialektów, z których najbardziej rozpowszechniony to fang. Szczerze mówiąc to przyswajamy sobie tylko zamiennik „hello” (czyli „M`bolo”) oraz dziękuję („Akiba”), ale od czego ręce i mowa ciała.
Największy problem w podróżowaniu po Gabonie to jednak wcale nie porozumiewanie, ale przemieszczanie się. Dróg asfaltowych jest mało, a transport publiczny – słabo rozwinięty. Liczymy w dużej mierze na autostop, co rzeczywiście działa. Zabierają nas zarówno wielkie ciężarówki, jak i małe pickupy oferujące miejsca na pace, na stosie wiezionych na bazar towarów.
Lans na plaży
Jazda przez Gabon to właściwie non-stop dżungla. Nawet teraz, w dobie masowej wycinki, tropikalne lasy pokrywają 85% powierzchni kraju. Wioski są rzadko – w całym kraju żyje zaledwie 1,7 mln osób. Większa cywilizacja to właściwie tylko stolica, którą stanowi liczące 700 tys. mieszkańców miasto Libreville. Jego nazwa (z francuskiego: wolne miasto) upamiętnia uwolnionych niewolników – w 1849 roku obecni już w tym rejonie Francuzi zdobyli wysłany na zlecenie Brazylijczyków statek wypełniony czarnoskórymi nieszczęśnikami, dali im wolność, a ci osiedlili się przy ujściu rzeki Komo, dając tym samym zalążek przyszłej metropolii. Samo ujście rzeki pod względem kształtu skojarzyło się komuś z kolei z rodzajem marynarskiego płaszcza zwanym gabão. Po przekształceniach zrobiono z tego „gabon”, co zaczęto stosować jako nazwę kraju.
Po dniach spędzonych na zielonej prowincji, duże miasto szybko męczy. Owszem, przechodzimy jego główną ulicą obstawioną budynkami rządowymi o zaskakująco nowoczesnej formie, zaglądamy do liczącej trochę ponad pół wieku katedry (ponad połowa ludności Gabonu to katolicy), ale potem czym prędzej gonimy nad ocean, gdzie zwłaszcza w weekendowe popołudnia przychodzą tłumnie lokalesi. Chętnych do kąpieli w oceanie za wielu nie ma – w dobrym tonie jest po prostu pospacerować (w ubraniu) po plaży. To taka naturalna promenada. Co chwila trafia się na stragany z kolorową watą cukrową, na zaimprowizowanych scenach odbywają się koncerty, można też pograć w plażową piłkę nożną. Biali są tu nieliczni, turystów w sumie nie ma (przez 3 tygodnie spotkaliśmy zaledwie dwóch!), stąd też co chwila mamy pytanie, skąd jesteśmy. –Z Polski? Ooo, Lewandowski! – spontanicznie reagują miejscowi.
A wracając do wspomnianej na początku słów Jarosława Kaczyńskiego wypowiedzianych w kontekście że Gabon w niczym w Polsce nie może zagrozić. Ano może! Właśnie piłce nożnej! W rankingach FIFA w roku 2013 miał 77 pozycję, podczas gdy Polska - 76.
Informacje praktyczne:
Wiza: jest potrzebna – kosztuje 85 euro, a załatwia się ją w ambasadzie Gabonu w Berlinie.
Przelot: Za samolot z Polski do Libreville i z powrotem zapłacimy ok. 4500 zł.
Kiedy jechać: W porze najbardziej intensywnych deszczy (grudzień-styczeń) możemy mieć problemy z poruszaniem się po kraju (rozmyte drogi). Nie pada od czerwca do września, przy czym najzimniejszy miesiąc to lipiec (temperatury wahają się wtedy od 20 do 28 stopni).
Zdrowie: konieczna jest tzw. Żółta Książeczka potwierdzająca szczepienie przeciwko żółtej febrze. Istnieje ryzyko malarii.