PAMIĄTKI Z PODRÓŻY
Ale jaja!
JAJA NOWOZELANDZKIEGO EMU I STRUSIA AFRYKAŃSKIEGO
Właściwie nie wiem po co je kupiłam... Fakt, podobało mi się - było wielkie, zielone, no a poza tym zadziałał impuls - po raz pierwszy widziałam jajo emu! To nic, że mój ograniczony mocno budżet zmusił mnie do drastycznego wyboru: kupuję jajo (10 australijskich dolarów) - nie jem dwóch kolacji. A gdy już je miałam, przyszło opamiętanie - co ja zrobię z tym kruchym jajem (raczej - wydmuszką), w dodatku mając w perspektywie miesiąc autostopowego jeżdżenia po Australii?
To był jakiś cud, że wożone w plecaku jajo przetrwało. Mało brakowało, a straciłabym go przy powrocie. Wracając trochę na okrągło, przez Nową Zelandię, miałam w Auckland kilka godzin czasu. Wymyśliłam, że zamiast siedzieć na lotnisku pojadę do miasta. O jaju w podręcznym plecaczku zupełnie zapomniałam. Nawet nie chcę wspominać afery jaka się zrobiła, kiedy lotniskowe służby sanitarne wyciągnęły mi moją zieloną skorupkę machając wypełnioną przeze mnie deklaracją, w której odruchowo wpisałam, że nie wwożę na wyspy żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego. Do miasta nie pojechałam, bo dwie godziny spędziłam na tłumaczeniu się z popełnionego przestępstwa (notabene w komputerach australijskich jestem notowana z kolei za zapomnianą, nie zgłoszoną pomarańczę...).
Najważniejsze, że jaja w Auckland jednak mi nie zabrano. Leży na honorowym miejscu na moim podróżniczym regale obok jeszcze większego, kremowej barwy jaja strusia rodem z Republiki Południowej Afryki. Ponoć zawartość afrykańskiej wydmuszki starczyłaby na zrobienie 30 standardowych jajecznic.
Oba jaja - kremowe i zielone stanowią teraz ozdoby mojego wielkanocnego stołu. Przy tym, co znoszą nasze rodzime kury, wyglądają jak giganty. Ale co z tego że w Australii czy w RPA mają takie wielkie jaja, jak i tak nie umieją z nich zrobić tak ładnych pisanek jakie są w Polsce?