Image
Image
Image
Image

Formosa, czyli Piękna

tajw23.jpgTAJWAN (oficjalna nazwa: REPUBLIKA CHIŃSKA)

Tajpej zobaczyć trzeba, a na pewno wypada. Większość cudzoziemców na zwiedzaniu stolicy jednak poprzestaje, nie wiedząc, że te wielkie, nowoczesne i chaotycznie zabudowane miasto zupełnie nie oddaje uroku Tajwanu. Nie na darmo przybyli tu w końcu XVI wieku Portugalczycy nazwali wyspę Formosa, czyli Piękna. I takie właśnie jest jej wnętrze - piękne, bo zielone, górzyste i dzikie.




Status polityczny Tajwanu jest dość skomplikowany. Wiele osób nie rozróżnia, że wyspiarska Republika Chińska (czyli po naszemu - Tajwan) to nie to samo co Chińska Republika Ludowa (kontynentalne, komunistyczne Chiny). Formalnie Tajwan to prowincja Chin, faktycznie - niezależny kraj. Wszystkiemu "winien" Chiang Kaishek, który w 1949 roku nie chcąc podporządkować się komunistycznej władzy w Chinach "właściwych", ewakuował się wraz z tajwan42.jpgwojskiem i dwoma milionami uchodźców na wyspę, zakładając na niej konkurencyjne państwo chińskie.

Monumentalny memoriał zmarłego w 1975 roku 87-letniego Chiang Kaisheka to dziś niemal symbol Taipei (nie jest to mauzoleum, bo ciało przywódcy spoczywa zupełnie gdzie indziej, w miejscu nie udostępnionym do zwiedzania). We wnętrzu zobaczymy pamiątki po wielkim wodzu, jego bibliotekę, gabinet, samochody. Przypominająca świątynię budowla łączy w sobie cechy nowoczesności i tradycji. W otaczającym ją parku jest cicho i spokojnie, choć kilkaset metrów dalej jest już ruchliwe serce miasta.


Krew węża

Ogrom miasta najlepiej docenić z  platformy widokowej na 46. piętrze wieżowca stojącego tuż przy dworcu kolejowym. Zabudowa ciągnie się po horyzont, jedynie w tle majaczą góry [tekst był pisany już dawno, w czasie mojej pierwszej, autostopowej podróży po Tajwanie. Teraz punktem widokowym jest 89 piętro biurowca zwanego "Taipei 101", bo ma w sumie 101 poziomów - MW]..

tajwan46.jpgNajgorszy dla mnie jest ruch uliczny - zwłaszcza jeśli nijak nie mogę się dogadać, jakim autobusem mam jechać. Jakoś jednak, przez korki, docieram do położonego z dala od centrum Muzeum Narodowego - to najzasobniejsze muzeum sztuki chińskiej na świecie. Na dokładne obejrzenie choćby tylko części z 720 tys. eksponatów na które składają się m.in. wyroby z laki, nefrytu, ceramika, czy kaligrafia, trzeba kilku godzin. Wiele z tych bogactw kiedyś zdobiło słynne pekińskie Zakazane Miasto.

Wieczorem wybieram się na tzw. Nocny Bazar. Właściwie nie różni się on niczym on innych azjatyckich bazarów np. w Hong Kongu czy Bangkoku. Jest na nim mnóstwo tandety (towary Made in Taiwan są tu dwa razy droższe niż w Polsce), krzyki, mieszanka zapachów... Ale jest tu też osławiona Aleja Węży. Nazwa jest mocno na wyrost, bo stoiska z wężami widzę "aż" trzy. Rozpoczyna się okropny show - bezduszny osiłek nabija węża na hak, cięciem noża rozpruwa wijące się zwierzę, zlewa do karafki krew, po czym częstuje nią chętnych panów, zachwalając, że dobrze wpływa na potencję. Dawniej stoisk tego typu było więcej, teraz, po tajwan3.jpglicznych protestach, są już niemal w zaniku. Pan od węża widząc jak wyciągam aparat staje się niemiły - odgania mnie nie zezwalając na żadne zdjęcia [kiedy dotarłam na Tajwan ponownie, w 2013 roku, okazało się że węży już się nie zabija, przynajmniej publicznie].

Mdłości wywołane krwawym przedstawieniem  postanawiam stłumić dziwnie wyglądającymi "owocami". Smak dziwny, podpytuję co to jest. To nie żaden owoc, lecz przetrzymywane wiele dni w ziemi jaskółcze jajo. -A może kupi pani jaskółcze gniazda? - zachęca sprzedawca. Ponoć doskonałe na zupę.


Wyspa bunkrów

Tajwan to jedna duża, 400-km długości  wyspa,  oraz ok. sto mniejszych wysepek. Główną wyspę od kontynentalnych Chin dzieli 160 km, ale z niewielkiej Kinmen dystans ten wynosi zaledwie 3 km. Jeszcze niedawno ze względu na swoje strategiczne położenie, Kinmen był  wyspą zamkniętą, nawet dla obywateli swego kraju. Do roku 1993 obowiązywało tu prawo wojskowe - była nawet godzina policyjna i trzeba było zaciemniać okna. Teraz sytuacja się rozluźniła i można na wyspę polecieć bez żadnych zezwoleń.

tajwan50.jpgBliskość wyspy w stosunku do Chin nieraz wykorzystywano do celów propagandowych. Kiedyś ustawiono tu ogromny neon, ponoć największy na świecie, i wyświetlano na nim propagandowe hasła. W odpowiedzi na to Chińczycy z kontynentu zorganizowali ogromny megafon, za pomocą którego "nawracali"  tajwańską armię. Tajwan nie był dłużny - podobny sprzęt postawił na swoim brzegu i zaczęto rywalizowację w przekrzykiwaniu się przez cieśninę.

Właściwie Kinmen nadal jest jedną wielką bazą wojskową. Po zbombardowaniu wyspy w 1958 roku przez Chińczyków, wybudowano potężny system bunkrów, który teraz stanowi jedną z głównych, udostępnionych do zwiedzania atrakcji. Nadal wiele obiektów użyteczności publicznej mieści się pod ziemią - zaprzyjaźnieni żołnierze pokazali mi np. wykuty w skale szpital. Jeśli chcemy, labiryntami podziemnych korytarzy na krańcu wyspy dojdziemy do punktu obserwacyjnego, z którego możemy popatrzeć na chińskie wybrzeże.

tajwan54.jpgAle nie tylko budowle militarne ogląda się na wyspie. Jest tu kilka ciekawych świątyń, antyczne inskrypcje i muzeum bitwy, dzięki której w 1949 roku obroniono wyspę przed chińską inwazją (kosztem 15 tys. zabitych po obu stronach). Są też ciekawe pod względem architektonicznym domy. Najładniejsze, bo odnowione, możemy zobaczyć w wiosce Shanhou. To prawdziwa wioska, w której żyją najnormalniejsi ludzie, tyle że rozmiłowani w tradycji i zdający sobie sprawę, że to pomysł na przyciągnięcie turystów.

Do wioski trafiam właściwie przypadkowo, ale wyjechać mi z niej trudno, bo ludzie w niej są wyjątkowo gościnni. Zaliczam ceremoniał picia herbaty - zielony napój nalewany jest z małego imbryka do  czarek. Zbierane ręcznie liście zalewane są siedmiokrotnie, przy czym najlepszą jakość ma tzw. królewski, trzeci  napar. -Tajwańska herbata jest dużo lepsza niż chińska - przekonują mnie mieszkańcy.


Góry i wąwozy

Nie jest prawdą, że Tajwan to super nowoczesna, zindustralizowana wyspa. Określenia te dotyczą jedynie Tajpej oraz zachodniego wybrzeża, na którym żyje 90 proc. spośród 21-milionowej populacji wyspy. Wnętrze wyspy jest zielone, stosunkowo jeszcze słabo zagospodarowane, czemu trudno się dziwić skoro 2/3 powierzchni stanowią góry i wyżyny.

tajwan44.jpgPostanawiam zobaczyć Alishan - takie tajwańskie Zakopane. Wąskotorówka którą jadę sapie i wlecze się niemiłosiernie, w ciągu 5 godzin pokonując dystans zaledwie 90 km, ale za to 2200 metrów różnicy poziomów. Podróż to nie tylko niesamowite widoki, ale też okazja do poznawania pięter tutejszej roślinności. Na wybrzeżu dominują plantacje bananów, wyżej - bambusowy las, u góry - las podobny do naszego.

Cel przyjazdu do Alishan jest dla wszystkich taki sam: zdobycie o wschodzie słońca świętej góry Chusan. Dla większości Tajwańczyków oznacza to wjazd kolejnym odcinkiem kolejki. Ja decyduję się na wersję tradycyjną, bardziej ambitną, to znaczy wstaję o trzeciej rano i w ciemnościach, przez las, wędruję pod górę. Napis na drogowskazie informuje: "Chusan - 3 kg". Cóż, ze znajomością angielskiego na Tajwanie nie jest za dobrze, a to że zamiast "km" wpisano "kg" nie ma znaczenia. Liczą się chęci.

Już prawie na szczycie doganiam grupkę tajwańskich studentów. -Cudzoziemka? Sama? - dziwią się. Szybko się zaprzyjaźniamy i na wschód słońca czekamy już razem, zajadając gotowane pędy bambusa. Widzę jak obserwują moje umiejętności jedzenia pałeczkami - swoją drogą bardzo się staram aby nic mi nie upadało. Rozmawiamy o kulinariach. Pytam o psy, które w Chinach kontynentalnych rekomendowano mi jako przysmak. - My na Tajwanie jesteśmy narodem światowym - psów nie jemy! - mówią oburzeni.

Wschód słońca jest fantastyczny. W dali widać Jushan, czyli Nefrytową Górę, najwyższy szczyt Tajwanu (prawie czterotysięcznik). Słychać trzask kilkuset migawek (w międzyczasie dojechał kolejny pociąg i przywiózł rozkrzyczane towarzystwo), po czym... można wracać.

tajwan40.jpgW Alishan cudzoziemców raczej nie widać. Natomiast prawie na 100 proc. spotkamy ich w Wąwozie Taroko. To sztandarowa atrakcja Tajwanu, polecana zwłaszcza tym, którzy przyjeżdżają do tego kraju na krótko, a mają chęć wyskoczyć poza Tajpej. Do Taroko można dojechać albo wzdłuż wybrzeża, albo przecinającą wyspę drogą zwaną Cross Island Central Highway. Słowem "highway" nie należy się sugerować - szosa to wąska, kręta, za to niewątpliwie malownicza. Przy jej budowie i wycinaniu skał zginęło ok. 450 ludzi!

Okolice Taroko to okazja do ciekawych wycieczek górskich - wyznaczono kilkanaście szlaków, na których przy odrobinie szczęścia spotkamy małpy.


Biały znaczy smutek

Kolejny przystanek to Kenting, najbardziej na południe wysunięty kraniec Tajwanu. Jestem już poniżej zwrotnika (przez Tajwan przechodzi Zwrotnik Raka(, czyli teoretycznie powinno być ciepło, a tymczasem leje i jest tak zimno, że nawet ciepły polar mnie nie ratuje. W tej sytuacji zamiast wygrzewać się na plażach uznawanych za najlepsze na całym Tajwanie, robię sobie wycieczkę szlakami tutejszego parku narodowego. Są tu i lasy namorzynowe, i kamieniste wybrzeże i ciekawe skałki o romantycznych nazwach.

tajwan48.jpgPewien problem stanowi to, jak się stąd wydostać. Autobusu nie ma, zabiera mnie dostawca arbuzów. -Ło lajcy Polan - dukam jeden z nielicznych zwrotów jaki znam, wyjaśniający, że jestem z Polski. Kierowca rozpromienia się - kolejne pięć minut to jego monolog, z którego nie rozumiem nic. Gorzej, bo na zakończenie wyciąga bilangi - owoce gatunku palmy (w innych częściach Azji znane jako betel), które mają lekko halucynogenne działanie. Specyfik jest zwykle dla cudzoziemców niezjadliwy, ale co gorsze, barwi usta i zęby na brunatny, przypominający krwawe plamy kolor.

Na pożegnanie dostaję wizytówkę. No cóż, wszystko, nawet imię, napisane jest "krzaczkami". Ja z kolei piszę swoje namiary i dziwię się, że kierowca nie umie odczytać normalnych (dla mnie) liter. Pilnuję się przy tym, by nie wyciągnąć przypadkiem długopisu z czerwonym wkładem - w mniemaniu mieszkańców Tajwanu oznacza to wrogie, złe nastawienie. Jednak już na przykład w przypadku ślubów kolor czerwony jest symbolem szczęścia - stąd konserwatywne panny młode mają czerwone suknie, a dawane w prezencie pieniądze koniecznie powinny być w czerwonej kopercie (kolor biały to żałoba). A co do prezentów - w tradycji tajwańskiej nie wypada  dawać zegarów (takich stojących, bo ręczne są w porządku) - wróży to rychłą śmierć!

 
 

Setki świątyń

tajwan43.jpgChoć dzisiaj Chińczycy stanowią ok. 97 proc. obywateli Tajwanu, tak naprawdę wcale nie oni byli pierwszymi tutejszymi osadnikami. Migracja chińska to dopiero XV wiek, wcześniej natomiast pojawili się na wyspie przybysze z wysp Pacifiku. Ci tzw. aborygeni stanowią dziś zaledwie 2 proc. populacji. Jeśli nie mamy czasu, by w trudno dostępnych górach odszukać prawdziwe aborygeńskie wioski, warto przynajmniej wybrać się do skansenu Formosan Aboriginal Culture Village koło miasta Puli, gdzie każde z dziesięciu plemion ma swoją mini-osadę, w której prezentuje swoje tradycje i kulturę. Nie jest to tylko pokazówka dla turystów - obsługę stanowią najprawdziwsi Aborygeni, szczerze dumni ze swoich tradycji.

Z interioru wracam na zachodnie wybrzeże. Spośród tutejszych miast wyróżnia się Tainan - miasto świątyń. Jest ich ponad 200; jedne ruchliwe, zatłoczone, inne uśpione, jakby zapomniane. Dominują buddyjskie, ale są też taoistyczne i konfucjańskie. Przed niektórymi są stragany, na których można kupić składane w ofierze owoce, kadzidełka czy tzw. Pieniądze Duchów, które potem się spala. Na jednej z głównych ulic siedzi młodziutki mnich. Twarz skupiona, czeka na datki. Moją uwagę przyciąga tymczasem apel na przedszkolnym tajwan45.jpgpodwórku. Dwóch maluchów z dumą wciąga na maszt flagę narodową, podczas gdy pozostała, ustawiona w rzędy gromada, śpiewa hymn. Tak jest każdego poranka.

Zupełnie inny charakter niż otoczone  miastem świątynie Tainanu mają barwne, wtopione w zielone wzgórza klasztory Shihtoushan. W niektórych z nich można przenocować (warunki bardzo spartańskie), a bladym świtem wziąć udział w modłach. Najświętszy klasztor (co akurat nie znaczy: najładniejszy), położony jest przy szczycie uznawanej za świętą Góry Lwa. Droga wymaga nie lada wysiłku, do pokonania są bowiem setki schodów. Za to jakie widoki! Aż trudno uwierzyć, że zaledwie 100 km od tego mistycznego miejsca znowu czeka nas zgiełk Tajpej, hałas skuterów, smog i zatłoczone ulice.



Informacje praktyczne (dane z końca 2013 r., chociaż główny tekst powstał z 10 lat wcześniej):

Wiza: Na wyjazd turystyczny wiz nie trzeba. W sprawach wyjazdu do pracy jakie są aktualne przepisy trzeba dowiedzieć się w Warszawie, w Biurze Gospodarczo-Kulturalnym Tajpej przy ul. Koszykowej 54, tel. 22-630 84 38 (Ambasady Tajwan u nas nie posiada, z racji tego że Polska nie uznaje go oficjalnie jako samodzielny kraj).

Dolot: Nałatwiej dostać się na Tajwan z Hong Kongu. Obecnie są też połączenia z Chin kontynentalnych.

Język: obowiązuje chiński (dialekt mandaryński). Na angielski możemy liczyć raczej tylko w dużych miastach i to też raczej rzadko. Na głównych drogach napisy są zwykle po chińsku i angielsku, na podrzędnych  tylko w wersji "krzaczkowej".

Waluta: dolary tajwańskie; 1 USD = ok. 29 TWD.

Noclegi: Oprócz drogich, dobrych hoteli jest też sporo tzw. hosteli, w których w wieloosobowych pokojach zapłacimy ok. 150-250 TWD za łóżko. W moim przypadku, przy założeniu podróżowania po interiorze wyspy, z dala od miast, zbawienne okazało się wzięcie namiotu.

Transport lokalny: Wzdłuż zachodniego wybrzeża przemieszczać się można bardzo szybko - do wyboru są liczne autobusy i pociągi. Na wschodnim wybrzeżu komunikacja jest dużo gorsza, zaś we wnętrzu wyspy może okazać się, że jeśli nie mamy samochodu, jesteśmy po prostu skazani na autostop. Na szczęście autostopem po Tajwanie jeździ się wręcz fantastycznie!

Bezpieczeństwo: Nie ma zagrożenia chorobami tropikalnymi. Stopień przestępczości jest znikomy.

Ceny w TWD: puszka coli - 20, obiad w taniej, lokalnej knajpce - ok. 50, zestaw w Mc`Donaldzie - 95, znaczek na list do Polski - 12, bilet autobusowy w Tajnej - 15-30.

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!