Image
Image
Image
Image

Mari-mari na Borneo

Jeden z potomków Łowców Głów.BORNEO - PROWINCJA SABAH (MALEZJA)
–Mieliśmy zasady. Kobiet i dzieci nie skalpowaliśmy! – mówią potomkowie Łowców Głów. Ich dziadowie czaszki ofiar preparowali i wieszali jako trofea pod sufitem chat. Jedną z takich chat, z kolekcją 42 czaszek, można zobaczyć w skansenie na obrzeżach Kota Kinabalu.




Myli się ten, kto przylatując do Kota Kinabalu, stolicy malezyjskiej prowincji Sabah na Borneo, liczy na dziką dżunglę i zapomniane przez cywilizację plemiona. Bardziej „dziko” jest w południowej, indonezyjskiej części tej trzeciej co do wielkości wyspy świata (po drugiej wojnie światowej brytyjskie wcześniej Borneo Północne przyłączyło się do Malezji, zaś dawna część holenderska weszła w skład Indonezji). Okolice Kota Kinabalu to obecnie całkiem dobrze rozwinięty turystycznie rejon. W luksusowych hotelach wypoczywają zarówno Azjaci, jak i Europejczycy, wśród których nie brak Rosjan, dla których Borneo to ostatnio modny kierunek wycieczek.

W ducha rzuć mięsem


W takich bambusowych niby-kieliszkach lokalesi podają wino ryżowe.Rodzimi mieszkańcy prowincji Sabah to 32 grupy etniczne, których tradycje można poznać w tzw. Wiosce Kulturowej „Mari-Mari” (tak w jednym z lokalnych języków brzmi słowo „witamy”). Najwięcej zainteresowania wzbudzają półnadzy przedstawiciele plemienia Murut, z głowami zdobionymi piórami bażantów. To właśnie ich nazywa się Łowcami Głów. To nic, że polowania na ludzi i preparowanie czaszek zostały oficjalnie zakazane już w 1910 roku. W czasach II wojny światowej zwyczaj powrócił, za cichym pozwoleniem władających wyspą od XIX wieku Brytyjczyków, którym bynajmniej nie przeszkadzało, że ofiarami byli japońscy intruzi (Japończycy zajęli wyspę w marcu 1942 roku). Polowano przy pomocy zatrutych strzał wydmuchiwanych przez bambusowe rurki.

Dzisiaj takie strzelanie z „plujek” to atrakcja każdego pokazu dla turystów. Też próbuję, ale do celu nie trafiam. Może to efekt wypitego wcześniej montoku - wina ryżowego podawanego w kawałkach bambusowych łodyg. W tym kraju z bambusa robi się wszystko, także konstrukcje domów. Najsłynniejsze są tzw. długie domy (longhouse`y) o jak najbardziej uzasadnionej nazwie, jako że w niektórych mieściło się nawet i sto ciasnych pokoików. Tradycyjna metoda rozpalania ognia - przy użyciu kawałków bambusa.Mieszkańcy tworzyli swego rodzaju komunę – całe dnie spędzali razem, wspólnie też gotowali na ognisku rozpalanym przy użyciu bambusowych patyków.

Dzięki opowieściom przewodników zaczynamy orientować się w tutejszych podziałach etnicznych. Najliczniejsi to Kadazandusun, dawniej utrzymujący się głównie z uprawy ryżu. Drudzy co do liczebności, są Bajau przybyli na Borneo mniej więcej pięć wieków temu z Filipin. Ze względu na ich zamiłowanie do koni, nazywani są „kowbojami Wschodu”. Są też Irranum trudniący się w dawnych czasach piractwem, a także słynący z tatuaży lud Iban. Malunki na ich skórze stanowiły dawniej rodzaj kroniki. W czasie II wojny światowej byli tacy, którzy uwiecznili na swoim ciele… samolot! Wielki „żelazny ptak”, którego widzieli pierwszy raz w życiu, był przez nich uważany za tajemnicze bóstwo.

Większość mieszkańców Kota Kinabalu to teraz muzułmanie. Na zdjęciu - dziewczyna krojąca owoc drzewa chlebowego.Czasy się zmieniły, potomkowie Łowców Głów chodzą w T-shirtach i korzystają z telefonów komórkowych, ale mnóstwo wierzeń przetrwało, także pośród mieszkańców miast. Nasz kierowca, chłopak kulturalny i wykształcony, a przy tym jak się deklaruje – praktykujący chrześcijanin, twierdzi że często widzi duchy. –Nie mają twarzy. Kiedy się zbliżają, można poczuć ich zapach… - opowiada. Najwięcej duchów jest wokół grobów. –Kiedy jadę rowerem koło cmentarza i wiozę świeże mięso, czasem czuję, że robi mi się ciężko. Rzucam wtedy za siebie kawałek mięsa i duch zostawia mnie w spokoju – zdradza swoje metody. Inny miejscowy opowiada nam o balan-balan jak nazywa latającą głowę o zapachu krwi i mającą zdolność zamienienia ludzi w różne postacie. Jak się ustrzec przed złymi duchami? Iść do szamana, powiesić w drzwiach domu limonkę, albo stanąć pod drzewem, na którym jest dużo świetlików . Z kolei Łowcy Głów wykorzystywali w takich sytuacjach swoje trofea. Jeśli uznali, że ktoś rzucił na kogoś urok, ścierali kawałek czaszki ofiary, moczyli to w wodzie i wypijali. Ponoć pomagało!

Śmierdzące piękno


Góra Kinabalu (4095 m n.p.m.) to najwyższy szczyt całej południowo-wschodniej Azji.Jedną z największych atrakcji prowincji Sabah jest znajdująca się około 80 km od stolicy góra Kinabalu. Miejscowi ludzie uważają ją za świętą – wierzą, że zamieszkują ją różne bóstwa oraz duchy zmarłych. Na wszelki wypadek, żeby przeprosić za zakłócających spokój turystów-wspinaczy, raz w roku składają ofiary z kurczaków.

Sięgający 4095 m n.p.m. skalisty szczyt, który ciągle rośnie (ponoć 5 mm na rok), nie jest technicznie trudny. Ponieważ to wyjątkowo cenny przyrodniczo park narodowy, wpisany zresztą na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, od pewnego czasu władze wprowadziły limity wchodzących (200 osób dziennie, obowiązkowo z przewodnikiem). Chętnych jest tak wielu, że miejsce na treking trzeba opłacić z dużym wyprzedzeniem. Normalnie jest to dwudniowa wycieczka, ze spaniem w schronisku, choć raz w roku, jesienią, odbywa się Climbathon – najtrudniejszy maraton świata, w trakcie którego trasę na szczyt i z powrotem (21 km z różnicą poziomów wynosząca 2,5 tys. metrów) najlepsi pokonują w zaledwie dwie godziny 40 minut!

Dżunglę można pokonać na wiszących mostach.Większości osób wystarcza wycieczka w gęsto zalesione dolne partie góry i wizyta w gorących źródłach (Poring Hot Springs), ewentualnie pokonanie tzw. Canopy Walk czyli ciągu bujających się kładek zawieszonych między koronami drzew na wysokości około 30 metrów. Niedaleko jest też Ogród Botaniczny - dobra okazja do poznania lokalnej flory, wśród której jest 1200 gatunków orchidei i przeróżne rośliny z których chyba każda ma jakieś zastosowanie. –Ta jest traktowano jako naturalna viagra, tamta służy kobietom do wywoływania poronień, a liście tej tamują krwotoki – przechodzę krótki kurs medycyny naturalnej. Tak właśnie wygląda raflezja - największy kwiat świata!Fascynują mnie niezwykłe dzbaneczniki – drapieżne rośliny których kwiaty rzeczywiście przypominają dzbany, niektóre długie nawet na 40 cm. Na ogół polują na owady, ale ofiarami największych mogą być nawet szczury czy małe ptaki! Po zwabieniu zwierzęcia do „dzbana” jego ciało, dzięki specjalnym enzymom, jest przez roślinę rozpuszczane i wchłaniane.

Inna ciekawa roślina, z której Borneo jest szczególnie dumne, to raflezja, zwana w naszym języku bukietnicą. Ten największy kwiat świata może mieć ponad metr średnicy, a jego waga dochodzi do 10 kilogramów! Niełatwo raflezje zobaczyć, bo jest rzadka, do tego kwitnie najwyżej siedem dni. Potem gnije wydzielając woń zepsutego mięsa  Dla miejscowych, którzy mają kwitnącą raflezję w obrębie swojej posiadłości, jest to niezła okazja do zarobku. Wystarczy przy drodze postawić znak zapraszający do zobaczenia endemicznej rośliny i można kasować – przeciętnie 10 ringgitów (10 zł) od osoby.

Krewniacy z dżungli


I jak nie kochać takiej mordy!Najważniejsze na Borneo są jednak małpy. To specjalnie dla nich przyjeżdża większość turystów. Gwiazdami są orangutany, których nazwa w języku malajskim oznacza „leśnych ludzi”. W traktowaniu ich jak kuzynów miejscowi się nie pomylili – orangutany mają 96,4 proc. tego samego DNA co ludzie. W świetle ostatnich badań ich związek z  człowiekiem jest bliższy, niż w przypadku szympansów.
Najbliższe od Kota Kanibalu miejsce, w którym orangutany można zobaczyć z bliska, to ośrodek przy hotelu Shangri-La Rasa Ria Resort. Przebywające tam małpie sieroty przygotowywane są do powrotu na wolność. Zanim wejdziemy na platformę widokową mamy krótkie przeszkolenie. –Uważajcie na drobne przedmioty, a zwłaszcza na aparaty fotograficzne. W ich kradzieżach specjalizuje się zwłaszcza samiec Gembira… I jeszcze: -Małp lepiej nie denerwować. Czasem ze złośliwości rzucają odchodami…

Cóż, po takim wstępie idziemy do „krewnych” z pewną nieśmiałością. Wśród gałęzi pojawia się kilka małp, ale dość szybko znikają. Jesteśmy trochę zawiedzeni i już chcemy odejść (tym bardziej, że atakuje nas chmura komarów), kiedy pojawia się długoręki Reg! Maluch ma dwa lata i jest ulubieńcem wszystkich, którzy odwiedzają ośrodek. Bez skrępowania podchodzi do strażnika i doprasza się, by wziął go na ręce i przytulił. Po chwili, widząc wycelowane w siebie obiektywy, przeistacza się w aktora robiącego różne pozy i miny. Kiedy już ma dość, jego uwaga skupia się na próbie oderwania guzika od munduru strażnika. Trudno pojąć, jak można było na takie urocze zwierzaki polować. Teraz jest to zabronione – zabicie orangutana karane jest  dożywotnym więzieniem.

Nosacz i jego szpiczasty nos!Borneo to poza sąsiednią Sumatrą jedyne miejsce w świecie gdzie można zobaczyć orangutany. Endemitem na wyspie są również niezwykłe małpy z wielkimi, szpiczastymi nosami nie świadczącymi bynajmniej o pokrewieństwie z Pinokiem, ale stanowiącym oryginalny system chłodzenia. Po łacinie nazywa się ten gatunek proboscis; polska nazwa brzmi: nosacze sundajskie. Ale dla miejscowych są to po prostu „Holendrzy”, bo z podobnie długimi nosami kojarzono niegdyś niderlandzkich żeglarzy.

Aby małpy zobaczyć, płyniemy łodzią wzdłuż rzeki otoczonej wysokimi drzewami. Przy okazji dowiadujemy się, że wbrew powszechnym wyobrażeniom o małpach, nosacze nie jedzą wcale bananów. Powód? Nie trawią cukru, tak więc banany czy jabłka mogłyby je nawet zabić. Przy okazji spotykamy też zwykłe makaki. –Są bardzo sprytne. Do tego stopnia, że potrafią otworzyć wykradzioną turystom puszkę z piwem – mówi przewodnik. I dodaje: - Wiem, że u was jeśli ktoś sobie coś przywłaszcza, to mówicie „lepkie ręce”. U nas się mówi „małpie ręce”.

Oko w oko z barakudą


Wioska na wodzie.Po kilku dniach na łonie natury wracamy do miasta. W Kota Kanibalu mieszka oficjalnie około pół miliona osób, a ile faktycznie – trudno dociec, bowiem wiele rodzin nie melduje się, zamieszkując tzw. domy na wodzie (stojące na palach). W takim wypadku nie płaci się podatków gruntowych, a jedyny problem to ryzyko, że może państwo zechce zagospodarować teren i trzeba będzie się natychmiast przenieść. Inna sprawa, że władze dbają tu o swoich obywateli. Dzieci mają nie tylko darmową naukę, ale także mundurki (jeden na rok) oraz buty. Starsza młodzież może się uczyć także za granicą – państwo chętnie wspomaga edukację, fundując wyjazdowe stypendia. Większość studentów wraca potem do Sabah - opłaca się, bo podatki są tu niższe niż w Malezji kontynentalnej.

Kota Kinabalu to praktycznie nowo wyrosłe miasto.Ciekawe, że nikomu nie przeszkadza wielonarodowość i wieloreligijność społeczeństwa. Oprócz autochtonów i Malajów jest w tej części Borneo sporo Chińczyków i Filipińczyków. Nawet jeden z popularnych bazarów nazywa się „filipińskim” – warto wpaść na niego zwłaszcza wieczorem, by wśród licznych straganów spróbować specjałów miejscowej kuchni. Ja decyduję się na grilowane krewetki tygrysie, sałatkę z meduzy, a na deser – kawałek duriana, owocu o którym ze względu na wyjątkowo nieprzyjemny zapach mówi się „że pachnie piekielnie, ale smakuje niebiańsko”.

Dzisiejsze Kota Kanibalu, zwane potocznie KK, to dawne Jesselton. Brytyjska nazwa przetrwała do roku 1968 – wtedy ją zmieniono, likwidując kolonialne pozostałości (wyspa uzyskała niepodległość od Brytyjczyków już 5 lat wcześniej). Żadnych zabytków tutaj nie ma, a to ze względu na zniszczenia będące rezultatem alianckich bombardowań w 1945 roku (miasto było wówczas pod japońską okupacją). Jedyną budowlą jaka przetrwała naloty i stoi do dzisiaj jest 15-metrowa wieża zegarowa, wybudowana jeszcze w 1905 roku. To co powstało po odbudowie to trochę bezstylowa metropolia wypełniona kolorowymi domami. Typowych wieżowców praktycznie nie ma – wyjątek stanowi 30-piętrowa szklana wieża Tun Mustapha Tower, z obrotową restauracją w połowie obiektu. Najbardziej reprezentacyjne miejsce to zabudowany restauracjami i sklepami pirs, z którego odpływają łódeczki na pobliskie wyspy.

Kolega Czech, z którym nurkowałam chyba się rybkom spodobał!Z propozycji rejsu korzystamy i my. Z sześciu wysepek jakie są w okolicy, wybieramy Mamutik, słynącą ze szczególnie przyjemnych, piaskowych plaż i intensywnie niebieskiej wody. Poza hotelikiem i restauracją nie ma na niej nic – prawdziwa oaza spokoju. Wypożyczam maskę i fajkę, kupuję specjalnie przygotowany chleb i tak wyekwipowana płynę karmić ryby. Jedzą z ręki – mam ich wokół siebie setki! Nagle robi się pusto. Dlaczego, rozumiem chwilę później, kiedy podpływa drapieżna barakuda. Długi tułów, długi pysk, a w nim – wiem to bez sprawdzania – ostre zęby.

Ryby to tutejsze bogactwo. Jednak nie zawsze łowi się je w przyjęty ogólnie sposób. Problemem Borneo jest łapanie ryb przy pomocy ładunku wybuchowego. Po eksplozji wystarczy je tylko pozbierać. Na szczęście coraz więcej miejscowych  rozumie, że poszanowanie natury daje korzyści. W końcu przyroda to największy atut Borneo.

Informacje praktyczne:


Wiza: Niepotrzebna.

Dolot: Za bilet z Polski do Kota Kanibalu zapłacimy od około 4,5 tys. zł. Najwygodniejsze połączenia zapewnia Singapur Airlines (http://www.singaporeair.com ), linia wykorzystująca na tej trasie największe samoloty pasażerskie świata, czyli słynne Airbusy A 380. Po drodze będą czekały nas dwie przesiadki – w porcie europejskim oraz w Singapurze, gdzie przy kilkugodzinnej przerwie w podróży można skorzystać z darmowych wycieczek organizowanych przez obsługę lotniska.

Waluta:
Ringgity, czyli pieniądze malezyjskie. 1 MYR =  1 zł. Pieniądze można wymienić w bankach lub w kantorach (znajdziemy je głównie w pobliżu sklepów).

Różnica czasu: +6 godzin.

Internet:
http://www.sabahtourism.com .

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!